sobota, 29 czerwca 2013

[13] Lemon cake




Tytuł: Lemon cake. (ciasto cytrynowe)

Autorka: @matrioszkaa

Paring: Louis Tomlinson i Harry Styles.

Gatunek: Romans

Ilość słów: 1 969

Ilość stron: 6

Opis: Louis w ramach niespodzianki dla Harrego próbuje zrobić ciasto cytrynowe. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Louis nie umie gotować, ale czego to nie robi się dla swojej drugiej połówki?



***



W powietrzu unosiły się dźwięki nad wyraz spokojnej piosenki, która w za nic nie pasowała do charakteru, krzątającego się po kuchni chłopaka. Jego jasnobrązowe, proste włosy postanowiły w tym dniu podroczyć się z nim trochę, wpadając do błękitno-szarych tęczówek, przysłaniając widok na przygotowywane przez niego… coś. Zdenerwowany widząc kupkę bliżej nieokreślonej substancji na stole, zmarszczył nerwowo brwi, zastanawiając się jakim cudem coś co miało być ciastem cytrynowym, przypominało kupę, chociaż ściśle trzymał się znalezionego w Internecie przepisu. Wykrzywiając usta, wsadził do substancji dłonie, próbując ją jakoś uratować, chociaż przeczuwał, że to i tak będzie na nic. Powinien od początku darować sobie pieczenie, znając swój brak predyspozycji do wykonywania tego typu rzeczy. Chciał jednak sprawić przyjemność osobie, która od dobrych kilku miesięcy zajmuje w jego sercu naprawdę wyjątkowe miejsce. A tu się okazuje, że niespodzianka będzie totalną klapą, a on po raz kolejny pokaże mu, że jest do niczego i to, że powinien trzymać się z dala od kuchni, jest prawdą. 

Kolejny utwór dał mu jednak motywację, by się do końca nie poddawać. Ponownie wczytał się w przepis, z którego jasno wynikało, że wcale nie jest taki trudny, a jedna gwiazdka wyraźnie pokazywała, że nawet przedszkolak by je upiekł. O ile obok będzie ktoś dorosły, na przykład matka, która na pieczeniu zna się jak mało kto. Louis pamiętał, że jego mama kochała piec i naprawdę wolałby poprosić ją o pomoc, jednak nie chciał się jeszcze poddawać. Wciąż miał dużo czasu do powrotu swojego chłopaka z uczelni. Zerknął na zegarek, chcąc się przekonać, że to rzeczywiście prawda, poczym wrócił do ponownego wyrabiania ciasta.

Całkowicie nie przejmował się ilością leżącej na podłodze mąki, rozbitymi jajami na blacie, czy gotującą się wodą, którą wstawił by dla uspokojenia zaparzyć sobie herbaty, którą w czasie trudnej pracy miał zamiar pić. Jego niebiesko-szare oczy co jakiś czas przebiegały po tekście, w którym według Louisa używano zbyt trudnych słów, które on po raz pierwszy widział na oczy. Jednakże przegryzając dolną wargę, doprowadził swoją pracę do końca i tak w ciągu następnej godziny, ciasto wylądowało w piekarniku. Dumny z siebie, zamoczył usta w zimnej już herbacie, kiedy usłyszał zgrzyt zamka, a następnie mozolne kroki, rozchodzące się w powietrzu. Louis uśmiechnął się promiennie, wychodząc z małego pomieszczenia, by powitać swojego chłopaka.

- Hazza! – pisnął, niczym małe dziecko, bez ostrzeżenia, rzucając się wyższemu chłopakowi na szyję. Obaj zachwiali się, jednakże dzięki szybkiemu odzyskaniu równowagi przez Harrego, nie przywitali się z podłogą. – Tęskniłem! – dodał, wtulając się w niego, jakby nie wiedział go co najmniej rok, a nie raptem pięć godzin.

- Nie było mnie tylko pięć godzin, Lou – zauważył młodszy, oddając uścisk, nie mogąc się powstrzymać, by nie poczochrać włosów swojego chłopaka. – Czy to mąka? – spytał z łobuzerskim uśmiechem, zauważając biały proszek w jasnobrązowych kosmykach.

- Co? Nie! No coś ty! – zawołał nerwowo szatyn, strzepując mąkę na podłogę, co Harry skomentował śmiechem. 

Łapiąc Louisa za szarą koszulkę, pociągnął go do siebie, składając na jego zaróżowionych ustach, lekki niczym muśnięcie motyla pocałunek, przekazując mu, że mimo tylko pięciu godzin rozłąki, cholernie za nim tęsknił. Już po chwili lekkość przemieniła się w brutalność, a delikatność w ostrą walkę żywiołów. Dominowali na zmianę, języki tańczyły w namiętnym tańcu miłości, którego oboje znali kroki, chociaż na parkacie marni z nich byli tancerze. Louis popchnął Harrego na ścianę, niczym wygłodniała zwierzyna, nie mająca dość pożywienia, chociaż dostała już stosunkowo dużo. Odsunęli się od siebie na chwilę, kiedy płuca zaczęły ich palić, dając im do zrozumienia, że bez tlenu długo nie pociągnął. Harry musnął jeszcze ustami czoło Louisa, na którym prócz mąki, czaiło się coś, co dla niego było żółtkiem, lub inną płynną substancją, sklejającą jego włosy.

- Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że robiłeś coś w kuchni. Ale przecież to niemożliwe, prawda? Prędzej byś ją spalił, niż przyrządził cokolwiek zjadliwego – zauważył ze śmiechem, mijając go, by przejść do sypialni.

Przez to, co powiedział Harry Louis jeszcze bardziej chciał mu pokazać, że wcale nie jest tak beznadziejny, jeśli chodzi o przyrządzanie smakołyków i jest w stanie zrobić chociażby proste ciasto. No w końcu jedna gwiazdka przy przepisie o tym właśnie mówi, prawda? Jest proste, więc nawet on, całkowicie mnoga osoba – jeśli chodzi o gotowanie oczywiście, bo w innych dziedzinach jest nawet dobry – będzie wstanie coś takiego zrobić. 

- Louis, coś ci się chyba pali – powiedział niepewnie Harry, który pojawił się w kuchni kilka minut później, przebrany w luźne dresy i koszulkę Louisa, którą zabrał mu któregoś pięknego dnia, gdy tego nie było w domu. Szatyn z nutką przerażenia spojrzał pierw na Harrego, a następnie na piekarnik. Widząc jak starszy chłopak nie reaguje na jego słowa, Harry podszedł do urządzenia, otworzył go, pozwalając chmurze szarego dymu zapełnić kuchnię. Louis jakby dopiero się budząc, otworzył na oścież okno, wietrząc pomieszczenie, w którym zrobiło się duszno. – Robiłeś ciasto? – spytał z wyraźnym niedowierzaniem, patrząc na blachę ze spalonym deserem. – Dla mnie? Chciałeś zrobić dla mnie ciasto? Louis, naprawdę? 

- Co z tego, że chciałem, skoro mi nie wyszło? Jestem w tym beznadziejny – mruknął, zakładając ręce na piersi. – Nic, a nic nie umiem dobrze zrobić. Nawet przedszkolak zrobił by to lepiej ode mnie. Jestem bez… - ale nie skończył, bo usta Harrego przyległy do niego z wielką mocą. Ten pocałunek był jednak inny, niż ten w korytarzu. Nie przerodził się w walkę żywiołów, ich języki nawet się nie spotkały, ale mimo to był uroczy. Niczym u pary dzieci, którzy dopiero uczą się całować. – Za co to?

- Za dobre chęci, kochanie – powiedział rozweselony Harry, wracając do blachy ze spalonym ciastem. Mimo tego jak wyglądał, ukroił sobie kawałek, nakładając na talerzyk. Louis niepewny obserwował poczynania swojego chłopaka, chcąc go powstrzymać przed zjedzeniem tego czegoś, co pewnie było nie tylko spalone, ale także bez smaku. Widząc jednak błogi uśmiech Harrego, zdecydowanie się odprężył. – Wcale nie jest takie złe. Spaloną warstwę można ściągnąć. Jest pyszny! Dziękuję Louis – uśmiechnął się do niego, szeroko, ukazując zęby obsmarowane deserem, wyglądając przy tym jak aniołek.

- Harry, naprawdę nie rozumiem jak możesz to jeść, przecież to jest spalone. Cud, że nie wysadziłem mieszkania w powietrze – Louis nie umiał przestać marudzić, nawet zapewnienie Harrego, że mu naprawdę smakuje było na nic. – Hazz… - jęknął po raz kolejny, widząc jak do niego nic nie dociera.

- Louis, przeszkadzasz mi – skarcił go, będąc przy tym tak uroczym, jak tylko można być. Jego zielone oczy błyszczały, wpatrując się w ciasto, badając każdy jego kawałek. Nawet najmniejszy. Louis nie rozumiał dlaczego to robi. Powinien to wywalić nim się rozchoruje. Powinien przestać i zjeść coś zjadliwego, a nie to. Harry jednak nie reagował na niego. Odkładając na bok talerzyk, jadł je prosto z blachy, rozkoszując się biszkoptowym spodem, kwaskowym nadzieniem i lekko przypieczonym wierzchem. Smakowało mu, bo robił je Louis. Chłopak, którego kochał całym sobą i nawet gdyby było niedopieczone, czy też wyszedłby mu zakalec i tak by je zjadł. Bo byłoby dziełem Louisa. – Przestaniesz marudzić? Spróbuj i sam zobacz, że jest dobre.

- Harry! – szatyn zdecydowanie tupnął nogą, chociaż z jego z ust wyleciał jęk rozpaczy, co w sumie dawało zabawny widok. – Dlaczego musisz być takim dzieckiem? Zostaw to! – Louis podszedł do niego i z dłoni Harrego pewnie wyciągnął łyżkę. Chciał cofnąć rękę, kiedy chłopak złapał go za nadgarstek, uśmiechając się przebiegle. Louis znał ten uśmiech. Harry wpadł na jakiś naprawdę genialny pomysł. – Czy powinienem się bać tego błysku w twoich oczach, Hazz?

- Gdzie masz ten przepis? – odparł pytaniem na pytanie, puszczając dłoń swojego chłopaka. Jego wzrok przesunął się po całej długości blatu, w końcu dostrzegając kartkę A4 z wydrukowanym przepisem. – Zrobimy to jeszcze raz. Wspólnie. 

Tak bardzo jak Louis nie był do końca przekonany do tego pomysłu, tak Harry tryskał energią na samą myśl o kolejnej porcji cytrynowego ciasta. Związując swoje gęste loki w nieporadnego małego kucyka, odsłonił wysokie czoło, na którym Louis, nie mogąc się powstrzymać złożył szybkiego, słodkiego całusa, którego Harry odwzajemnił. Przełączywszy muzykę na coś żwawszego wzięli się do roboty. Młodszy powoli mówił Louisowi co powinien zrobić, wtrącając się w to jak najmniej, pozwalając swojemu chłopakowi działać. W ten sposób chciał także podbudować jego pewność siebie odnośnie gotowania, bo ciasto którego z wierzchu było przypalone, wewnątrz było naprawdę dobre i Harry w żaden sposób nie udawał swojego zachwytu.

Tym razem po blacie nie walała się mąka z proszkiem do pieczenia, skorupki jaj nie mieszały się z resztą masy gotowej do pieczenia. Cytryny nie turlały się po podłodze, a piosenki lecące w radio nie usypiały. Było dokładnie tak jak zawsze, gdy do kuchni wkracza Harry ze swoim optymistycznym nastawieniem do przygotowanych dań. Właściwie tylko w tym jest optymistą. W innych dziedzinach to Louis zaraża go uśmiechem, nieprzejmowaniem się, czy śmiechem. Oboje lubili spędzać ze sobą czas, poznawać o sobie nowe rzeczy; próbować nowych – jak wspólne pieczenia ciasta, które robili po raz pierwszy i żaden z nich nie umiał powstrzymywać uśmiechu, który wkradał się im na usta, gdy tylko spojrzeli sobie w oczy.

W pewnym momencie Louis nabrał garść mąki, podrzucił ją kilka razy, poczym rzucił w niczego niespodziewającego i kompletnie skupionego na wykładaniu na blachę gotowej masy, Harrego. Biały proszek osiadł na jego lokach, brwiach, oraz nosie. Szatyn zaśmiał się donośnie z miny Harrego, który marszcząc brwi, z nienaturalnym dla siebie spokojem, wsadził ciasto do piekarnika, dopiero po tym przechodząc do kontrataku, rzucając w Louisa proszkiem do pieczenia. W lot poszły jaja, budyń w proszku, sok z cytryny, który ciurkiem lał się po policzkach ich obu. Harry chcąc rzucić w Louisa kolejnym jajkiem, niefortunnie pośliznął się na mieszaninie mąki z sokiem i z hukiem opadł na podłogę, nie mogąc przestać się śmiać. Louis widząc niepohamowany napad śmiechu, dołączył do niego, turlając się po podłodze. Obaj nie przejmowali się brudnymi ubraniami, włosami czy tym, czy usłyszą ich sąsiedzi. Dla nich najważniejsze było to, że mogą spędzić ze sobą czas, bez przeszkód wtulając się w siebie, śmiać się do rozpuku. Po prostu być obok siebie. 

- Hazz.

- Tak, Louis?

- Jesteś dupkiem – powiedział poważnie szatyn, uśmiechając się szeroko.

- Dzięki? – odparł ze śmiechem. 

- Czemu musisz być lepszy w gotowaniu? To nie fair! 

- To twój największy problem?

- Jestem starszy! Powinienem być lepszy w tej dziedzinie. No bo kto to widział, by młodsza osoba umiała lepiej gotować? – kontynuował swój wywód, mówiąc przy tym niesamowicie poważnie, chociaż mąka z żółtkiem we włosach, plamy na koszulce czy potargana fryzura dodawała mu więcej uroku niż powagi, ale on ewidentnie tego nie dostrzegał. – Więc możesz mi powiedzieć, dlaczego jesteś w tym lepszy?

- Powinieneś się cieszyć, że dzięki mnie mamy co jeść – zauważył ze śmiechem, dźgając się na kolanach, by zajrzeć do piekarnika. – Ale za to ty robisz lepszą herbatę. Znasz lepsze filmy no i umiesz grać na gitarze, kiedy ja jestem w tym naprawdę beznadziejny. 

Louis wyraźnie zadowolony z komplementów powiedzianych przez swojego chłopaka, rzucił się mu na plecy w momencie, kiedy ten chciał się podnieść do pozycji stojącej. Ciężar ciała szatyna spowodował, że młodszy wrócił na kolana, jakkolwiek dziwnie to brzmiało. Szatyn uwiesił się na jego szyi w za nic nie chcąc zejść. Harry, kręcąc głową zrzucił go z siebie, siadając na nim okrakiem, patrząc mu prosto w oczy. Louis pod naciskiem zielonych tęczówek Harrego, figlarnie oblizał usta, doskonale wiedząc jak to na niego działa. 

- Nie powinieneś tak robić, Tomlinson – pogroził mu młodszy, przejeżdżając palcem po jego policzku, na którym igrał dwudniowy zarost. – Oj nie powinieneś.

- Grozisz mi, Styles? – odparł z wyższość starszy, przegryzając dolną wargę. 

- Nic z tych rzeczy, Louie – pokręcił rozbawiony, pozwalając swoim lokom wyswobodzić się z gumki recepturki. – Nie mogę się nadziwić, że ktoś taki jak ty: osoba, nieumiejąca gotować, nieznosząca lata, lubiąca poranne wstawanie-pokochała mnie. Zwróciła na mnie uwagę, zaprosiła na randkę, pierwsza pocałowała. Nie jesteś beznadziejny, Louie, jesteś najlepszą, najsłodszą, najbardziej uroczą osobą jaką kiedykolwiek spotkałem, więc ani mi się waż w siebie wątpić, dobrze?

- Jestem uroczy? Słodki? Poważnie? – spytał głosem małego, kilkuletniego dziecka.

- Cholernie – przyznał, złączając ich usta w pocałunku. – Równie słodki co nasze gotowe już ciasto cytrynowe – dodał, przerywając pocałunek.

5 komentarzy:

  1. awww *_____* soo cute.
    dałaś mi inspirację :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! x Właśnie takie miało być. W końcu tytuł mówi sam za siebie :) W jakim sensie dałam Ci inspirację, jeśli można wiedzieć?

      Pozdrawiam, matrioszkaa! x

      Usuń
    2. Piszę opowiadania, ale jedynie do szufladki. Czasami nie mam pomysłów jak główni bohaterowie mają spędzić fajnie dzień, a ty mnie zainspirowałaś. Dziękuje ! xx

      Usuń
    3. W takim razie, nie ma sprawy! Cieszę się, że mogłam Ci pomóc! X
      Całuję :*

      Usuń
  2. Piękne jak zwykle ... =^.^=

    OdpowiedzUsuń