piątek, 7 czerwca 2013

[12] When you're gone...

Od Pluton: Kasia podesłała mi tego one shota i bardzo mi się spodobał... uzgodniłam razem z Matrioszką, że udostępnimy go u siebie na blogu. Tada, i jest! Miłego czytania, kochani <3
________________________________________________________

Autorka: Kasia
Tytuł: When you're gone...
Występują: 

Niall Horan

Oraz reszta zespołu One Direction, sanitariusze, recepcjonistka, doktor Fletch i Ann.












I’ve never felt this way before…
Nigdy wcześniej tak się nie czułam.
To był największy szok w moim życiu. To wszystko takie niespodziewane, nagłe.
Mogłabym przysiąc, że na kilka godzin stanęło mi serce, a cały mój wszechświat zamarł w miejscu. 
A w głowie miałam tylko jedno: musisz żyć.

Kolejny zwykły koncert.  Tak to się przynajmniej zapowiadało i na taki wyglądało przez pierwsze trzydzieści minut.  Dokładnie w trzydziestej drugiej minucie, czterdziestej szóstej sekundzie… Upadłeś. Podobnie jak tysiące twoich fanów zgromadzonych na stadionie myślałam, że to kolejny żart sceniczny w stylu „One Direction”. Nawet Twoi kumple się śmiali, włączając Paula, który siedział obok mnie.  Minęło kilkanaście sekund, a Ty nadal nie wstawałaś. Wtedy chłopcy przestali się śmiać, a fani zaczęli szeptać między sobą, zaczęły pojawiać się na trybunach wokół mnie szlochy i wycie przestraszonych fanek. W moich oczach pojawiły się łzy, nie wiedziałam, co robić. Siedziałam przez pierwsze kilka sekund jak sparaliżowana, czując jak powoli wypełnia mnie strach. Liam do Ciebie podbiegł, najwyraźniej również się przestraszył. Po chwili zawołał sanitariusza, który przybiegł z noszami. Dłużej nie mogłam tam siedzieć, zaczęłam biec w twoją stronę. Szybko zbiegłam z trybun, tuż za mną był Paul, już gdzieś dzwoniący. Miałam wrażenie, że przeciskanie się przez fanki przy barierkach zajęło mi  kilka godzin, choć było to zaledwie kilka sekund. Pewnie nabiłam kilku dziewczynom spore siniaki, gdy w panice przedzierałam się przez ten tłum, pomagając sobie łokciami. Przy barierkach pokazałam  ochroniarzowi swoją „VIP’owską” wejściówkę trzęsącymi się rękoma i pobiegłam w miejsce, gdzie według planu powinna stać karetka. Na szczęście nie zmieniła swojej lokalizacji i ze łzami podbiegłam do noszy, przy których stali zmartwieni chłopcy. Gdy mnie zobaczyli, jeszcze bardziej posmutnieli – to już był ten moment, w którym mój makijaż był cały rozmazany i musiałam wyglądać paskudnie. Tak, wiem – według Ciebie nigdy nie wyglądam paskudnie…
Zobaczyłam Cię nieprzytomnego, bezwładnie leżącego na noszach. Jeden sanitariusz badał Ci puls, drugi podłączał do jakiejś kroplówki. Byłeś wtedy przeraźliwie blady, jak tr… Nie. Złe porównanie. Spojrzałam wyczekująco na mężczyznę, który skończył Cię już badać i coś zapisywał. Chciałam wiedzieć tylko dwie rzeczy:  co Ci się stało i czy Twoje życie nie jest zagrożone. 
- Co z nim jest?
- Nieprzytomny. Oddycha,  biorą go na badania. – Odpowiedział mi głos Zayna, sanitariusz najwyraźniej był zbyt zajęty.  Wyczułam, że brunet martwi się tak samo jak ja. – Do St. Julian’s.
Gdy usłyszałam nazwę pobliskiego szpitala, w głowie miałam jeden, jedyny cel: dostać się tam i być przy Tobie. Przetarłam rękawem załzawione oczy i już chciałam wsiadać do karetki, do której przed chwilą wnieśli Twoje nosze, lecz ratownik powstrzymał mnie ręką.
- Tylko rodzina.
- Jestem z nim od 3 lat! Nie ma tu nikogo mu bliższego niż ja! – krzyknęłam zrozpaczona. Nie mogłam przecież pozwolić, żeby ktoś teraz mi Cię zabrał! Nie mogłam Cię teraz zostawić!
- Tylko rodzina, powiedziałem! – siłą odciągnął mnie od wejścia do karetki, gdy mimo jego zakazu chciałam tam wejść.
- Jego rodzina jest na innej wyspie, idioto! Ktoś musi przy nim być! – już prawie go uderzyłam ze złości, ale moją świerzbiącą rękę przytrzymał Harry, któremu łzy leciały równie mocno co mi.
- To proszę ich poinformować, a panią i pani przyjaciół zapraszam do szpitala. – Odpowiedział ze stoickim spokojem, zamykając za sobą drzwi i po chwili odjeżdżając. Stałam jak zamurowana patrząc, jak się oddalasz. Z tego „transu” wyciągnął mnie Styles, który cały czas trzymał mnie za rękę mocno ją ściskając, a teraz zaczął ciągnąć mnie w stronę parkingu.
- Jedziesz ze mną? – zapytałam kierując się już do mojego nowego samochodu, który jeszcze kilka dni temu razem wybieraliśmy w salonie. Najwyraźniej moje pytanie usłyszał Paul, trzeźwo myślący nawet w takich sytuacjach.
- Nie myśl sobie, że będziesz prowadzić w takim stanie. Jedziemy wszyscy busem, techniczni nam jeden odstąpią. – Zakomunikował i po chwili wraz z chłopakami siedziałam w busie prześmierdniętym papierosami – ale nawet to mi nie przeszkadzało, chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się obok Ciebie, trzymać Cię za rękę.
Spojrzałam na Twoich przyjaciół i zauważyłam, że są w podobnym stanie jak ja, ale mimo wszystko trzymają się trochę lepiej – mężczyźni i ich trzymanie emocji na wodzy. Tylko Harry siedział oparty o moje ramię, które po chwili było całe mokre od jego łez. Bez przerwy trzymaliśmy się za ręce, duchowo się wspierając.
Droga do szpitala, mimo że w teorii krótka i nawet bez korków po drodze, strasznie się dłużyła. Co chwilę zerkałam na zegarek dziwiąc się, że w mojej głowie godzina jest niczym minuta na zegarku.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, kierowca nas zostawił przed wejściem, a ja od razu pobiegłam do recepcji.
- Niall Horan, przed chwilą został przywieziony! – prawie krzyknęłam w twarz pielęgniarki.
- Pani to ktoś z rodziny? – zapytała, mierząc mnie wzrokiem. Najwyraźniej pomyślała, że należę do fanek, które chcą wykorzystać okazję i się do Ciebie dostać.
- Nosz kurwa, kolejna… - Wywróciłam oczami, coraz bardziej tracąc cierpliwość. Już miałam nieźle nakrzyczeć na kobietę, która w sumie wykonywała tylko swoje obowiązki, gdy obok mnie pojawił się trzęsący się Liam.
- Wszyscy jesteśmy jego rodziną.  – Powiedział, delikatnie gładząc moje plecy, próbując mnie uspokoić.
- Przykro mi, ale dopóki nie przyjedzie jego lekarz, to mam związane ręce. – Kobieta wzruszyła ramionami, wyciągając „spod lady” pudełko chusteczek i stawiając je przede mną.
- Jego lekarz..? – powtórzyłam zdziwiona jak echo. Jaki lekarz? Przecież Ty nie masz żadnego swojego lekarza! Przecież bym o tym wiedziała, gdyby taki byłby Ci potrzebny! Prawda..?
- Tak, doktor Fletch, powinien się tu zaraz pojawić.
- Jaki doktor Fletch..? – nie mogłam zrozumieć. – Przecież Niall nie ma żadnego swojego lekarza…
- Najwyraźniej nie wie pani o nim wszystkiego. – Smutno się uśmiechnęła. Miałam wrażenie, że zaraz doda „z facetami zawsze tak jest”. Ale Ty nie jesteś jak typowy facet! Ty jesteś MÓJ!  - Jeśli on uzna, że państwo mogą się widzieć z pacjentem, to za około godzinę powinien być już po badaniach i będziecie mogli go zobaczyć. Na razie zapraszam na fotele, proszę być cierpliwym… - Dodała wskazując na kanapy i fotele, których większość zajmowali Louis, Harry, Zayn i Paul.  Usiadłam na pustym fotelu wpatrując się w ziemię, myśląc o „Twoim lekarzu”. Co takiego się stało, że go w ogóle miałeś? Co to jest, że to przede mną ukrywałeś?
Minęło kilkanaście minut i do recepcji wbiegł około czterdziestoletni mężczyzna, wyraźnie słyszałam, jak się przedstawia jako „lekarz tego chłopaka, którego przed chwilą przywieźli”. Od razu zerwałam się na równe nogi i do niego podeszłam. Gdy się obrócił w moją stronę, w jego oczach wyraźnie było widać, że wie, kim jestem. Zaraz te jego oczy wypełniły się smutkiem.
- Annie… - Szepnął, jakby właśnie zobaczył ducha. – Jestem Tony, lekarz Nialla. – Wyciągnął do mnie dłoń, ale ja cały czas ze stresu miałam splecione ręce, inaczej prawdopodobnie wyrywałabym sobie włosy z głowy.
- Po co mu lekarz? – Bez żadnych ceregieli zadałam mu pytanie, nie miałam czasu ani ochoty bawić się w jakieś podchody.
- Ann, to nie jest takie proste… - Zaczął coś kręcić.
- Nie rozumiesz, że MUSZĘ wiedzieć, co się z nim dzieje?! – krzyknęła. Miałam wrażenie, że cały medyczny świat był w tamtym dniu przeciwko mnie.
- Dobra, na razie muszę iść do niego i zobaczyć, jak się trzyma. Potem postaram się wszystko wytłumaczyć. – Wbrew moim protestom, wręcz pobiegł w stronę oddziału, na który nie pozwalano mi wejść. Zaczęłam krążyć niespokojnie po całej poczekalni, modląc się do wszystkich bogów znanych światu, żeby wszystko było w porządku. Żeby to było „po prostu” przemęczenie i żebyś jutro już był ze mną z powrotem w domu, na kanapie, przytulał mnie i oglądał ze mną jakieś straszne filmy.

Po godzinie byłeś już po najróżniejszych badaniach. Tony wrócił do poczekalni i machnął ręką w moją stronę, dając mi najwyraźniej znak, że mam pójść za nim. Od razu zerwała się i reszta, ale najwyraźniej ktoś, może Paul, dał im znak, że mają mnie na razie zostawić samą. Lekarz po drodze do Twojej sali unikał kontaktu wzrokowego, ignorował moje natarczywe pytania…
- Odzyskał przytomność w trakcie badań, ale teraz śpi, jest bardzo zmęczony. – Zatrzymał się przed jakimś pokojem, prawdopodobnie Twoim. – Ann…
- Co mu jest?  – Wyraźne warknęłam zdenerwowana ciągłym przedłużaniem tej całej sytuacji. Mężczyzna spuścił wzrok i wziął głęboki oddech.
- Zaawansowana białaczka. – Mruknął niewyraźne odwracając wzrok. Poczułam, jak opadają ze mnie wszystkie emocji. Pustka.
- C-co? – zająknęłam się. – Pan chyba żartuje… - Oparłam się o ścianę i powoli się zsunęłam po niej na podłogę, nawet nie zauważając, kiedy łzy zaczęły ponownie lecieć po moich policzkach.
- Zaawansowana białaczka.  – Powtórzył, tym razem o wiele wyraźniej. – Był u mnie pierwszy raz dwa miesiące temu. Zrobiłem mu chyba pierwsze badanie krwi od kilku lat…  Najwyraźniej jego tryb życia i zawód pozwoliły wszystkim na ignorowanie nieustającego zmęczenia, bladości, łatwego pojawiania się siniaków. Bardzo mi przykro. – Nie mogłam w to uwierzyć. Rak? U kogoś tak pełnego energii jak Ty? Dobra, od pewnego czasu rzeczywiście łatwo się męczyłeś, byłeś bledszy niż zazwyczaj, ale to wszystko wydawało się takie… normalne. Przecież… Nie, to musi być jakiś popieprzony sen! Zaraz się obudzę, a Ty będziesz spał obok mnie, z tym cudownym uśmiechem…
- Czy można to jeszcze wyleczyć? – zapytałam szeptem wpatrując się pustym wzrokiem w szpitalną ścianę, gdy już odzyskałam zdolność mówienia.
- Niestety nie. Zgłosił do mnie w zbyt późnym stadium. – Zrobił pauzę, dając mi czas na przetworzenie informacji. Gdy powiedział, że nie można Cię już z tego gówna wyciągnąć, mój świat się zawalił. Pojedyncze  łzy zamieniły się w strumienie, ale starałam się je wycierać i być dzielną – dla Ciebie, żebyś byś mógł być ze mnie dumny.
- A chemia? – wydusiłam z siebie, próbując wyregulować swój oddech. – Nie da się jakoś załagodzić objawów, żeby było mu lżej?
- Proponowałem mu to, ale również powiedziałem, jakie byłyby tego konsekwencje. Niall woli żyć krócej, ale intensywnie, niż dłużej, ale powodując cierpienie u innych i męczyć się osłabieniem po chemii, mdłościami, wypadaniem włosów czy szpitalami. Mówił, że przemyślał tą decyzję i nic nie może jej zmienić. Myśli, że tak będzie lepiej dla wszystkich. – Kucnął obok mnie i spojrzał tak, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno może mnie tutaj zostawić. – Ann, na razie muszę iść. Ty możesz tu zostać, ale staraj się go nie budzić. Jutro powinni go wypuścić do domu, ale postaraj się go oszczędzać. Osłabł od momentu, w którym go ostatnio widziałem i raczej będzie dalej słabnąć. – Położył swoją dłoń na mojej. – Niall dużo mi o tobie opowiadał. Czuję, że ma facet niesamowite szczęście mając przy sobie taką dzielną kobietę jak ty. Trzymaj się. -  Odszedł, zostawiając mnie na korytarzu. Byłam w szoku. Raz po raz, analizowałam słowa Tony’ego, nie mogąc w nie uwierzyć. Za kilka miesięcy miało Cię już nie być na tym świecie? Osoby, bez której od kilku lat nie wyobrażam sobie życia? Która sprawia, że każdy problem wydaje się błahostką, dzięki której mam po co żyć?
Nawet nie zauważyłam, gdy obok mnie pojawili się chłopaki.
- Już wiesz, o co chodzi z Horanem? – zapytał Louis, siadając na podłodze obok mnie.
- On… On… Ma białaczkę. Zaawansowane stadium.  – Gdy tylko to przeszło mi jakimś cudem przez gardło, znowu straciłam panowanie nad swoimi łzami. Bolało już mnie gardło, nie wspominając o brzuchu, nosie czy oczach – ale to nie mogło powstrzymać tego strumienia. Poczułam, że Tomlinson mnie obejmuje, a reszta, podobnie jak ja, nie mogła się ruszyć i wydusić z siebie chociażby jednego słowa. W mojej głowie krążyło jedno słowo, które nie chciało odejść, tylko cały czas rozpaczliwie krzyczało: „dlaczego?!”.

I never thought I’d need you there when I cry…

Nigdy nie myślałam, że potrzebowałabym cię, gdy płaczę. Zawsze przecież wszystko robiliśmy razem, włącznie z płaczem, nawet od tych kilku lat nie miałam okazji przekonać się, jak to jest robić coś samemu.

Te kilka miesięcy minęło.
Umarłeś.
Nie ma Cię już.
Jestem sama, bez swojej bratniej duszy, która, paradoksalnie, była zawsze blisko mnie nawet wtedy, gdy była na innym kontynencie.
Za każdym razem, gdy to sobie ponownie uświadamiam zaczynam płakać. Od tamtego dnia, gdy po raz ostatni na mnie spojrzałeś i kiedy ostatni raz wyszeptałeś „Kocham cię”, nie mogę się pozbierać. Z każdym dniem coraz bardziej pogrążam się w tęsknocie za Tobą, coraz bardziej przekonuję się, jak przez te ostatnie kilka lat uzależniłam się od Ciebie. Teraz każda czynność sprawia mi trudność. Nie potrafię wyjść po zakupy do najbliższego sklepu… Chociaż tak naprawdę pewnie zwyczajnie nie chcę. Najchętniej zamknęłabym się w pokoju, w łóżku pod kołdrą, cały czas czekając aż się obudzę z tego koszmaru. A jeśli to nie sen, to czekając aż przyjdzie ten dzień, w którym znowu się zobaczymy, pewnie już na tym innym świecie.
Nasi przyjaciele próbują mnie wyciągnąć z domu, żebym zaczęła żyć. Mówią, że powinnam sobie znaleźć nowego faceta i zacząć nowy rozdział w życiu. Na wyrażenie „nowy facet” aż mam dreszcze. Nie mogę sobie wyobrazić, że potrafiłabym całować kogoś innego. Nie chcę, żeby dotykał mnie ktoś oprócz Ciebie. Nie chcę. Na samą myśl o takim czymś robi mi się po prostu niedobrze.
Nawet znaleźli mi psychoterapeutę, ale do niego nie zadzwoniłam, żeby się zapisać na wizytę.
Ja nie jestem chora, a to nie jest depresja.
To rozpacz. To moja własna żałoba, której nikt nie może mi zabrać.
To szalona tęsknota za Twoim śmiechem, głosem, dotykiem, kochającymi oczami…  Za Tobą.




Everything that I do reminds me of you…

Wszystko, co robię, przypomina mi o Tobie.
Każdy krok, każdy oddech, każda ściana, każdy ruch, każda myśl, każda rzecz, każde miejsce…

Kilka dni temu chciałam iść na spacer, wyjść z domu. Ubrałam trampki…
To Ty kazałeś mi je kupić, mimo że mi się nigdy nie podobały. Cóż, dla Ciebie wszystko. Potem przez tydzień mnie potwornie obcierały i przeklinałam to, że się znowu dałam Tobie na coś namówić. W ramach zadośćuczynienia masowałeś mi co wieczór stopy – muszę przyznać, że Twoje dłonie idealnie się do tego nadawały.  Potem to stało się jednym z naszych zwyczajów, nawet jeśli nic mnie nie bolało. Zawsze lubiłam dotyk Twoich dłoni na moim ciele.
… i wyszłam z mieszkania. Zamknęłam drzwi na klucz, przy których wisiał breloczek z Paryża…
Pamiętam, nasza pierwsza wspólna podróż. Prawie siłą zabrałeś mnie ze sobą do Paryża na Wasz koncert. Byłam wtedy przeziębiona i podróże raczej nie były mi wtedy głowie, ale Ty się jak zwykle uparłeś i po prostu kazałeś mi się ciepło ubrać i wziąć ze sobą opakowanie aspiryny. Doktor Horan się znalazł od siedmiu boleści. Nie mogłeś zrozumieć, że to miasto jest dla mnie strasznie przereklamowane. Tutaj muszę przyznać, że tą wycieczkę wspominam o wiele lepiej niż tą kilka lat wcześniej, z rodzicami. Chyba do tego dość mocno przyczynił się fakt, że to właśnie  Paryżu, pierwszy raz usłyszałam „Annie, kocham cię.”. Przy okazji pewnie też słyszało to jakieś pół Francji, bo oczywiście musiałeś to wykrzyczeć stojąc na czubku wieży Eiffla. Pamiętam to jak dziś, że wszyscy turyści wokół nas dziwnie się na nas patrzyli, a ja się najpierw zaczęłam śmiać, współczując mieszkańcom okolicznych budynków, a potem powiedziałam „Boże, jestem z debilem”, pocałowałam Cię i wyszeptałam te dwa najważniejsze słowa Tobie do ucha – równowaga w przyrodzie musi być zachowana. 
i zbiegłam schodami. Po chwili gorące, letnie powietrze wypełniło moje nozdrza. Słońce paliło w skórę, więc szybko schowałam się w najbliższy cień.
Instynktownie zaczęłam iść do parku. Po drodze minęłam nasz ulubiony sklep muzyczny…
Ku mojemu zdziwieniu to tu przyprowadziłeś mnie na pierwszą randkę, właściciel był Twoim dobrym znajomym. Pamiętam, że mieliśmy niezły ubaw grając na wszelkich możliwych instrumentach. Cały czas mam w głowie to Twoje uwielbienie w oczach, gdy wzięłam do rąk gitarę i zaczęłam na niej grać, przy okazji śpiewając. Potem mówiłeś, że to był moment, w którym postanowiłeś, że nigdy nie pozwolisz mi odejść – najwyżej przykujesz mnie kajdankami do kaloryfera, dopóki nie pogodzę się z faktem, że już zawsze będę tylko Twoja. Jak widać, kajdanki nie były tu potrzebne.
…lecz szybko go minęłam starając się ominąć również wspomnienia z nim związane. Przeszłam kilka przecznic ze spuszczoną głową, ignorując co jakiś czas głosy w rodzaju „Czy to nie przypadkiem ta dziewczyna Nialla, tego z One Direction? Kurczę, widać, że nie może się pozbierać.”. Miałam je gdzieś. Nie miałam wcale zamiaru się zbierać. W głębi duszy mam nadzieję, że Bóg się nade mną zlituje i jak najszybciej zabierze mnie do Ciebie. Wiem, przepraszam – kolejny raz złamałam daną Ci obietnicę kilka dni przed Twoim odejściem, że nie będę myślała o własnej śmierci. Cóż, obiecałam Ci także, że nie będę płakać – ostatnio nic innego nie robię. Nie mogę nic poradzić na to, że zrobiłabym wszystko, aby móc ponownie poczuć Twoje ciepło…
 Doszłam do parku. Podniosłam głowę i zobaczyłam tabliczkę „Bushy Park”…
Tam się poznaliśmy. Wracałam wkurzona z pracy, jedząc wystane w długiej kolejce rollo. Było strasznie zimno, ponad pół metra śniegu, a na chodniku lód – trzeba było bardzo uważać, żeby nie stracić równowagi. Bawiłeś się tu z kumplami, jak małe dziecko, w bitwę na śnieżki. Niestety (stety) przechodziłam przez wasze pole bitwy i oberwałam od ciebie zlodowaciałą śnieżką. Jakoś tak mnie to wystraszyło, że przy okazji się poślizgnęłam i boleśnie wylądowałam na tyłku. Ale, dzięki Bogu, kebab się uratował, inaczej bym Cię wtedy chyba zabiła. Zaczęłam się rozglądać za sprawcą moich bolących czterech liter, a w momencie gdy mój wzrok zarejestrował Twoją wystraszoną twarz, od razu wiedziałam, że to wina tego „tlenionego blondyna”. Wstałam i już szłam w Twoją stronę z mordem w oczach, gdy krzyknąłeś, próbując się oddalać ode mnie stopniowo: „Kupię ci jeszcze takiego jednego kebaba, tylko mnie nie bij!”. Zaczęliśmy się w tym momencie licytować, czym bardzo rozbawiliśmy resztę zespołu. W końcu stanęło na czterech rollo. Pamiętam, że po zakończeniu tych emocjonujących pertraktacji  usłyszałam za nami: „Jeszcze nie widziałem dziewczyny, która by tak walczyła o kilka placków z mięsem. Horan chyba znalazł miłość swojego życia.”  Tak to wszystko się zaczęło. Co by było, gdyby szef mnie nie wkurzył albo nie było kolejki w barze? Aż boję się myśleć.
i szybkim krokiem przeszłam przez niego starając się myśleć o wszystkim – drzewach, trawie, słońcu, niebie – byleby tylko nie myśleć o Tobie. Nie mogłam sobie pozwolić na płacz w miejscu publicznym. Wtedy już pewnie wsadziliby mnie do jakieś pseudoszpitala od depresji…
Usiadłam na ławce przy stawie…
Tutaj w każdą sobotę, jeżeli akurat nie byłam razem z Wami w trasie, razem karmiliśmy kaczki. Pamiętam, jak kiedyś się ścigaliśmy „kto pierwszy”. Tak bardzo zależało Ci na wygranej, że nie zdążyłeś wytracić prędkości i z pięknym pluskiem wylądowałeś wśród kaczek. Tak to komicznie wyglądało, że ze śmiechu aż się położyłam na trawie przy brzegu, zamiast pomóc Ci wyjść. W efekcie sam próbowałeś tego dokonać, co również wyglądało po prostu cudownie, jak kilka razy się poślizgnąłeś i z powrotem lądowałeś w wodzie. Nigdy nie śmiałam się tak mocno jak wtedy! Trochę gorzej było jak stwierdziłeś po wyjściu z wody, że masz ogromną ochotę mnie przytulić…
i przypomniałam sobie, że zapomniałam wziąć chleb. Jasne, to przecież Ty zawsze go zabierałeś, na moją dziurawą pamięć nie ma zazwyczaj co liczyć.
Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze tu przyjdę. Sama czuję się tu niezręcznie, zresztą podobnie jak w każdym innym miejscu. Odzwyczaiłam się od samotności i jakoś nie potrafię przywitać jej z powrotem w moim życiu.
I kto teraz będzie karmił te biedne kaczki..?


And the clothes you left they lie on my floor, and they smell just like you.

Ciuchy, które zostawiłeś, leżą na podłodze.
Wszystko zostało tak, jak było tamtego dnia.
Wiem, to może wydawać się chore, ale nie sprzątam, niczego nie zmieniam, bo gdzieś w głębi duszy cały czas mam nadzieję, że to wszystko to tylko zły sen, że zaraz się obudzę, a Ty będziesz spał obok mnie z delikatnym uśmiechem na ustach, jak to miałeś w zwyczaju. Że będziesz zdrowy i, że znowu co wieczór będziemy snuć dalekosiężne plany o ślubie, rodzinie, dzieciach… Pamiętasz to? Kładłam Ci głowę na klatce piersiowej, Ty mnie głaskałeś po głowie. Patrzyliśmy się w sufit i rozmawialiśmy o teraźniejszości, planowaliśmy przyszłość…
W lodówce nadal stoją trzy butelki Twojego ulubionego piwa. Po każdym koncercie ty piłeś dwie, a ja, żebyś nie pił w samotności, piłam jedno. Tak dla relaksu i dojścia do siebie po tym całym szumie.
Na wannie nadal stoi Twój żel po prysznic. Czasami go używam, potem całą noc czuję Twój zapach i wyobrażam sobie, że leżysz tuż obok mnie i obejmujesz mnie w pasie jedną ręką.
Czasami zastanawiam się, czy Ciebie tu naprawdę nie ma. Nie mówię o ciele, ale o duchu, jakiejś niewidocznej cząstce Ciebie, która przy mnie została. Ile razy już sięgałam po coś, dzięki czemu mogłabym znaleźć się obok Ciebie, ale nagle słyszałam Twój głos mówiący „Obiecałaś mi, pamiętasz? Nie rób tego.”? Wtedy zawsze odkładałam tą rzecz, a gdy już doszłam do siebie, słyszałam ponownie Ciebie, mówiącego „Dziękuję. Kocham Cię.” Ten głos był taki… realistyczny, jakbyś stał tuż obok mnie. Może miałeś rację mówiąc, że zawsze przy mnie będziesz, niezależnie od tego, co się stanie…
Co jakiś czas otwieram Twoją szafę i dziwię się, jak Liam, Pan Rozsądny, mógł mi powiedzieć, żebym oddała Twoje ciuchy biednym. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Nie mogłabym pozbyć się czegoś, co nadal jest przesiąknięte Twoim zapachem, zapachem Twoich ulubionych perfum. To są jedne z nielicznych rzeczy, które mi po Tobie jeszcze zostały.
Nie mogę się tego pozbyć.
Nigdy.


I can hardly breathe, I need to feel you with me…

Ledwo oddycham,  muszę czuć, że jesteś obok mnie.
Byłeś dla mnie jak powietrze. Gdy byłeś obok mnie, czułam się swobodnie, czułam się szczęśliwa. Gdy Cię nie było, dusiłam się.
Teraz… duszę się.

Tydzień, lub dwa po tym, jak Twoje serce przestało bić, znalazłam swoją komórkę, której szukałam już kilka tygodni przed Twoim ostatnim koncertem. Z czystej ludzkiej ciekawości podłączyłam do niej ładowarkę i włączyłam. Od razu dzwonek przychodzących wiadomości rozszedł się po wypełnionym ciszą mieszkaniem. Najpierw wszystko zignorowałam i zadzwoniłam pod Pocztę Głosową, która zawsze  puszczała wiadomości od najnowszej do najstarszej.
- Ann, odezwij się do nas. – Usłyszałam głos Perrie. – Wiemy, że jest ci ciężko i chcemy ci pomóc. Dzwonimy, żeby ci powiedzieć, że wyjeżdżamy do Hiszpanii, odpocząć od tego wszystkiego. Trzymaj się i dzwoń do nas!
- Cześć Ann, tu Pers. Szkoda, że nie chcesz jechać z nami do Hiszpanii. Może poznałabyś tam jakiegoś Hiszpana… Czemu nie odbierasz telefonów i nie oddzwaniasz? Martwimy się.
- Hey Hi Hello, tu Harry. Chcemy się wszyscy razem wybrać do Hiszpanii na dwa tygodnie. Chcesz jechać z nami? Zgódź się, będzie super, a ty wyrwiesz się przynajmniej z tego mieszkania. Oddzwoń jak najszybciej.
- Annie, jak się trzymasz? Minął tydzień od pogrzebu, a ty się nie odzywasz. Błagam, zadzwoń do mnie.
- Jak tam? Tu Joanna. Współczuję z powodu choroby Nialla. Ile mu jeszcze dają?
Nigdy jej nie lubiłam.
Jeszcze jedna wiadomość. Data wskazuje, że to był… Dzień Ostatniego Koncertu.
- Cześć , kochanie. To ja, Niall. Przyjdziesz na koncert, prawda? Na komodzie zostawiłem ci wejściówkę. Do zobaczenia, kocham cię najmocniej na świecie *cmok*.
Wiadomości się skończyły, a ja przez następne kilka minut stałam osłupiała z telefonem przyłożonym do ucha i odtwarzałam w kółko ostatnią wiadomość.
Twój głos.
W ostatnim czasie starałam się znaleźć wszystkie nasze wspólne zdjęcia, filmy. Niestety ich nie znalazłam, bo Lou zabrał wszystkie płytki i ramki ze zdjęciami, „dla mojego dobra”. Tak bardzo tęskniłam za Twoim głosem. Tak bardzo mi go brakowało.
Kocham cię najmocniej na świecie.
Zapisałam tę wiadomość w telefonie w kilku różnych folderach.
Kocham cię najmocniej na świecie.
Ja Ciebie też.


Do you see how much I need you right now?

Widzisz, jak bardzo Cię teraz potrzebuję?

Nie mogę sobie wyobrazić,  NIE CHCĘ sobie wyobrażać,  że już nigdy więcej Cię nie zobaczę.
Że już nigdy więcej nie będziemy się kłócić o ostatni kawałek pizzy czy ostatniego chipsa.
Że już nigdy więcej nie poczuję Twojego dotyku na moim ciele.
Że już nigdy więcej nikt mnie nie rozśmieszy tak jak Ty.
Że już nigdy więcej nie spojrzysz na mnie w ten sposób.
Że już nigdy więcej nie usłyszę Twojego śmiechu.
Że już nigdy więcej nie usłyszę Twojego głosu.
Że już nigdy więcej mnie nie pocałujesz.
Że…
Już nikogo nigdy nie pokocham tak jak Ciebie.



I miss you.


3 komentarze:

  1. Brawa dla bohaterki! <3 Świetny shot! :3xx

    OdpowiedzUsuń
  2. super blog + obserwuje

    zapraszam do siebie
    http://launched-asphalt.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej! Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale tak czy inaczej zapraszam na mój nowy blog www.when-i-was-your-man.blogspot.com . Po 10-miesięcznej przerwie postanowiłam powrócić i mam ogromną nadzieję, że zdecydujesz się zajrzeć i przeczytać moje nowe opowiadanie.

    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń