________________________________________________________
Autorka: Kasia
Tytuł: When you're gone...
Występują:
Niall Horan |
Oraz reszta zespołu One Direction, sanitariusze, recepcjonistka, doktor Fletch i Ann.
I’ve never felt this
way before…
Nigdy
wcześniej tak się nie czułam.
To był największy
szok w moim życiu. To wszystko takie niespodziewane, nagłe.
Mogłabym
przysiąc, że na kilka godzin stanęło mi serce, a cały mój wszechświat zamarł w
miejscu.
A w głowie
miałam tylko jedno: musisz żyć.
Kolejny
zwykły koncert. Tak to się przynajmniej
zapowiadało i na taki wyglądało przez pierwsze trzydzieści minut. Dokładnie w trzydziestej drugiej minucie, czterdziestej
szóstej sekundzie… Upadłeś. Podobnie jak tysiące twoich fanów zgromadzonych na
stadionie myślałam, że to kolejny żart sceniczny w stylu „One Direction”. Nawet
Twoi kumple się śmiali, włączając Paula, który siedział obok mnie. Minęło kilkanaście sekund, a Ty nadal nie
wstawałaś. Wtedy chłopcy przestali się śmiać, a fani zaczęli szeptać między
sobą, zaczęły pojawiać się na trybunach wokół mnie szlochy i wycie
przestraszonych fanek. W moich oczach pojawiły się łzy, nie wiedziałam, co
robić. Siedziałam przez pierwsze kilka sekund jak sparaliżowana, czując jak
powoli wypełnia mnie strach. Liam do Ciebie podbiegł, najwyraźniej również się przestraszył.
Po chwili zawołał sanitariusza, który przybiegł z noszami. Dłużej nie mogłam
tam siedzieć, zaczęłam biec w twoją stronę. Szybko zbiegłam z trybun, tuż za mną
był Paul, już gdzieś dzwoniący. Miałam wrażenie, że przeciskanie się przez
fanki przy barierkach zajęło mi kilka
godzin, choć było to zaledwie kilka sekund. Pewnie nabiłam kilku dziewczynom
spore siniaki, gdy w panice przedzierałam się przez ten tłum, pomagając sobie
łokciami. Przy barierkach pokazałam ochroniarzowi swoją „VIP’owską” wejściówkę
trzęsącymi się rękoma i pobiegłam w miejsce, gdzie według planu powinna stać
karetka. Na szczęście nie zmieniła swojej lokalizacji i ze łzami podbiegłam do
noszy, przy których stali zmartwieni chłopcy. Gdy mnie zobaczyli, jeszcze
bardziej posmutnieli – to już był ten moment, w którym mój makijaż był cały
rozmazany i musiałam wyglądać paskudnie. Tak, wiem – według Ciebie nigdy nie
wyglądam paskudnie…
Zobaczyłam
Cię nieprzytomnego, bezwładnie leżącego na noszach. Jeden sanitariusz badał Ci
puls, drugi podłączał do jakiejś kroplówki. Byłeś wtedy przeraźliwie blady, jak
tr… Nie. Złe porównanie. Spojrzałam wyczekująco na mężczyznę, który skończył
Cię już badać i coś zapisywał. Chciałam wiedzieć tylko dwie rzeczy: co Ci się stało i czy Twoje życie nie jest
zagrożone.
- Co z nim
jest?
-
Nieprzytomny. Oddycha, biorą go na
badania. – Odpowiedział mi głos Zayna, sanitariusz najwyraźniej był zbyt
zajęty. Wyczułam, że brunet martwi się
tak samo jak ja. – Do St. Julian’s.
Gdy
usłyszałam nazwę pobliskiego szpitala, w głowie miałam jeden, jedyny cel:
dostać się tam i być przy Tobie. Przetarłam rękawem załzawione oczy i już
chciałam wsiadać do karetki, do której przed chwilą wnieśli Twoje nosze, lecz
ratownik powstrzymał mnie ręką.
- Tylko
rodzina.
- Jestem z
nim od 3 lat! Nie ma tu nikogo mu bliższego niż ja! – krzyknęłam zrozpaczona.
Nie mogłam przecież pozwolić, żeby ktoś teraz mi Cię zabrał! Nie mogłam Cię
teraz zostawić!
- Tylko
rodzina, powiedziałem! – siłą odciągnął mnie od wejścia do karetki, gdy mimo
jego zakazu chciałam tam wejść.
- Jego
rodzina jest na innej wyspie, idioto! Ktoś musi przy nim być! – już prawie go
uderzyłam ze złości, ale moją świerzbiącą rękę przytrzymał Harry, któremu łzy
leciały równie mocno co mi.
- To proszę
ich poinformować, a panią i pani przyjaciół zapraszam do szpitala. –
Odpowiedział ze stoickim spokojem, zamykając za sobą drzwi i po chwili
odjeżdżając. Stałam jak zamurowana patrząc, jak się oddalasz. Z tego „transu”
wyciągnął mnie Styles, który cały czas trzymał mnie za rękę mocno ją ściskając,
a teraz zaczął ciągnąć mnie w stronę parkingu.
- Jedziesz
ze mną? – zapytałam kierując się już do mojego nowego samochodu, który jeszcze
kilka dni temu razem wybieraliśmy w salonie. Najwyraźniej moje pytanie usłyszał
Paul, trzeźwo myślący nawet w takich sytuacjach.
- Nie myśl
sobie, że będziesz prowadzić w takim stanie. Jedziemy wszyscy busem, techniczni
nam jeden odstąpią. – Zakomunikował i po chwili wraz z chłopakami siedziałam w
busie prześmierdniętym papierosami – ale nawet to mi nie przeszkadzało,
chciałam tylko jak najszybciej znaleźć się obok Ciebie, trzymać Cię za rękę.
Spojrzałam
na Twoich przyjaciół i zauważyłam, że są w podobnym stanie jak ja, ale mimo
wszystko trzymają się trochę lepiej – mężczyźni i ich trzymanie emocji na
wodzy. Tylko Harry siedział oparty o moje ramię, które po chwili było całe
mokre od jego łez. Bez przerwy trzymaliśmy się za ręce, duchowo się wspierając.
Droga do
szpitala, mimo że w teorii krótka i nawet bez korków po drodze, strasznie się
dłużyła. Co chwilę zerkałam na zegarek dziwiąc się, że w mojej głowie godzina
jest niczym minuta na zegarku.
Gdy
dojechaliśmy na miejsce, kierowca nas zostawił przed wejściem, a ja od razu
pobiegłam do recepcji.
- Niall
Horan, przed chwilą został przywieziony! – prawie krzyknęłam w twarz
pielęgniarki.
- Pani to
ktoś z rodziny? – zapytała, mierząc mnie wzrokiem. Najwyraźniej pomyślała, że
należę do fanek, które chcą wykorzystać okazję i się do Ciebie dostać.
- Nosz
kurwa, kolejna… - Wywróciłam oczami, coraz bardziej tracąc cierpliwość. Już
miałam nieźle nakrzyczeć na kobietę, która w sumie wykonywała tylko swoje
obowiązki, gdy obok mnie pojawił się trzęsący się Liam.
- Wszyscy
jesteśmy jego rodziną. – Powiedział,
delikatnie gładząc moje plecy, próbując mnie uspokoić.
- Przykro
mi, ale dopóki nie przyjedzie jego lekarz, to mam związane ręce. – Kobieta
wzruszyła ramionami, wyciągając „spod lady” pudełko chusteczek i stawiając je
przede mną.
- Jego
lekarz..? – powtórzyłam zdziwiona jak echo. Jaki lekarz? Przecież Ty nie masz
żadnego swojego lekarza! Przecież bym o tym wiedziała, gdyby taki byłby Ci
potrzebny! Prawda..?
- Tak,
doktor Fletch, powinien się tu zaraz pojawić.
- Jaki
doktor Fletch..? – nie mogłam zrozumieć. – Przecież Niall nie ma żadnego
swojego lekarza…
-
Najwyraźniej nie wie pani o nim wszystkiego. – Smutno się uśmiechnęła. Miałam
wrażenie, że zaraz doda „z facetami zawsze tak jest”. Ale Ty nie jesteś jak
typowy facet! Ty jesteś MÓJ! - Jeśli on
uzna, że państwo mogą się widzieć z pacjentem, to za około godzinę powinien być
już po badaniach i będziecie mogli go zobaczyć. Na razie zapraszam na fotele,
proszę być cierpliwym… - Dodała wskazując na kanapy i fotele, których większość
zajmowali Louis, Harry, Zayn i Paul.
Usiadłam na pustym fotelu wpatrując się w ziemię, myśląc o „Twoim
lekarzu”. Co takiego się stało, że go w ogóle miałeś? Co to jest, że to przede
mną ukrywałeś?
Minęło
kilkanaście minut i do recepcji wbiegł około czterdziestoletni mężczyzna,
wyraźnie słyszałam, jak się przedstawia jako „lekarz tego chłopaka, którego
przed chwilą przywieźli”. Od razu zerwałam się na równe nogi i do niego
podeszłam. Gdy się obrócił w moją stronę, w jego oczach wyraźnie było widać, że
wie, kim jestem. Zaraz te jego oczy wypełniły się smutkiem.
- Annie… -
Szepnął, jakby właśnie zobaczył ducha. – Jestem Tony, lekarz Nialla. –
Wyciągnął do mnie dłoń, ale ja cały czas ze stresu miałam splecione ręce,
inaczej prawdopodobnie wyrywałabym sobie włosy z głowy.
- Po co mu
lekarz? – Bez żadnych ceregieli zadałam mu pytanie, nie miałam czasu ani ochoty
bawić się w jakieś podchody.
- Ann, to
nie jest takie proste… - Zaczął coś kręcić.
- Nie
rozumiesz, że MUSZĘ wiedzieć, co się z nim dzieje?! – krzyknęła. Miałam
wrażenie, że cały medyczny świat był w tamtym dniu przeciwko mnie.
- Dobra, na
razie muszę iść do niego i zobaczyć, jak się trzyma. Potem postaram się
wszystko wytłumaczyć. – Wbrew moim protestom, wręcz pobiegł w stronę oddziału,
na który nie pozwalano mi wejść. Zaczęłam krążyć niespokojnie po całej
poczekalni, modląc się do wszystkich bogów znanych światu, żeby wszystko było w
porządku. Żeby to było „po prostu” przemęczenie i żebyś jutro już był ze mną z
powrotem w domu, na kanapie, przytulał mnie i oglądał ze mną jakieś straszne
filmy.
Po godzinie byłeś
już po najróżniejszych badaniach. Tony wrócił do poczekalni i machnął ręką w
moją stronę, dając mi najwyraźniej znak, że mam pójść za nim. Od razu zerwała
się i reszta, ale najwyraźniej ktoś, może Paul, dał im znak, że mają mnie na
razie zostawić samą. Lekarz po drodze do Twojej sali unikał kontaktu
wzrokowego, ignorował moje natarczywe pytania…
- Odzyskał
przytomność w trakcie badań, ale teraz śpi, jest bardzo zmęczony. – Zatrzymał
się przed jakimś pokojem, prawdopodobnie Twoim. – Ann…
- Co mu
jest? – Wyraźne warknęłam zdenerwowana
ciągłym przedłużaniem tej całej sytuacji. Mężczyzna spuścił wzrok i wziął
głęboki oddech.
-
Zaawansowana białaczka. – Mruknął niewyraźne odwracając wzrok. Poczułam, jak opadają
ze mnie wszystkie emocji. Pustka.
- C-co? –
zająknęłam się. – Pan chyba żartuje… - Oparłam się o ścianę i powoli się
zsunęłam po niej na podłogę, nawet nie zauważając, kiedy łzy zaczęły ponownie
lecieć po moich policzkach.
-
Zaawansowana białaczka. – Powtórzył, tym
razem o wiele wyraźniej. – Był u mnie pierwszy raz dwa miesiące temu. Zrobiłem
mu chyba pierwsze badanie krwi od kilku lat…
Najwyraźniej jego tryb życia i zawód pozwoliły wszystkim na ignorowanie
nieustającego zmęczenia, bladości, łatwego pojawiania się siniaków. Bardzo mi
przykro. – Nie mogłam w to uwierzyć. Rak? U kogoś tak pełnego energii jak Ty?
Dobra, od pewnego czasu rzeczywiście łatwo się męczyłeś, byłeś bledszy niż
zazwyczaj, ale to wszystko wydawało się takie… normalne. Przecież… Nie, to musi
być jakiś popieprzony sen! Zaraz się obudzę, a Ty będziesz spał obok mnie, z
tym cudownym uśmiechem…
- Czy można
to jeszcze wyleczyć? – zapytałam szeptem wpatrując się pustym wzrokiem w
szpitalną ścianę, gdy już odzyskałam zdolność mówienia.
- Niestety
nie. Zgłosił do mnie w zbyt późnym stadium. – Zrobił pauzę, dając mi czas na
przetworzenie informacji. Gdy powiedział, że nie można Cię już z tego gówna
wyciągnąć, mój świat się zawalił. Pojedyncze
łzy zamieniły się w strumienie, ale starałam się je wycierać i być
dzielną – dla Ciebie, żebyś byś mógł być ze mnie dumny.
- A chemia?
– wydusiłam z siebie, próbując wyregulować swój oddech. – Nie da się jakoś
załagodzić objawów, żeby było mu lżej?
-
Proponowałem mu to, ale również powiedziałem, jakie byłyby tego konsekwencje.
Niall woli żyć krócej, ale intensywnie, niż dłużej, ale powodując cierpienie u
innych i męczyć się osłabieniem po chemii, mdłościami, wypadaniem włosów czy
szpitalami. Mówił, że przemyślał tą decyzję i nic nie może jej zmienić. Myśli,
że tak będzie lepiej dla wszystkich. – Kucnął obok mnie i spojrzał tak, jakby
chciał sprawdzić, czy na pewno może mnie tutaj zostawić. – Ann, na razie muszę
iść. Ty możesz tu zostać, ale staraj się go nie budzić. Jutro powinni go
wypuścić do domu, ale postaraj się go oszczędzać. Osłabł od momentu, w którym
go ostatnio widziałem i raczej będzie dalej słabnąć. – Położył swoją dłoń na
mojej. – Niall dużo mi o tobie opowiadał. Czuję, że ma facet niesamowite
szczęście mając przy sobie taką dzielną kobietę jak ty. Trzymaj się. - Odszedł, zostawiając mnie na korytarzu. Byłam
w szoku. Raz po raz, analizowałam słowa Tony’ego, nie mogąc w nie uwierzyć. Za
kilka miesięcy miało Cię już nie być na tym świecie? Osoby, bez której od kilku
lat nie wyobrażam sobie życia? Która sprawia, że każdy problem wydaje się
błahostką, dzięki której mam po co żyć?
Nawet nie
zauważyłam, gdy obok mnie pojawili się chłopaki.
- Już wiesz,
o co chodzi z Horanem? – zapytał Louis, siadając na podłodze obok mnie.
- On… On… Ma
białaczkę. Zaawansowane stadium. – Gdy
tylko to przeszło mi jakimś cudem przez gardło, znowu straciłam panowanie nad
swoimi łzami. Bolało już mnie gardło, nie wspominając o brzuchu, nosie czy
oczach – ale to nie mogło powstrzymać tego strumienia. Poczułam, że Tomlinson
mnie obejmuje, a reszta, podobnie jak ja, nie mogła się ruszyć i wydusić z
siebie chociażby jednego słowa. W mojej głowie krążyło jedno słowo, które nie
chciało odejść, tylko cały czas rozpaczliwie krzyczało: „dlaczego?!”.
I never thought I’d need you there
when I cry…
Nigdy nie
myślałam, że potrzebowałabym cię, gdy płaczę. Zawsze przecież wszystko
robiliśmy razem, włącznie z płaczem, nawet od tych kilku lat nie miałam okazji
przekonać się, jak to jest robić coś samemu.
Te kilka
miesięcy minęło.
Umarłeś.
Nie ma Cię
już.
Jestem sama,
bez swojej bratniej duszy, która, paradoksalnie, była zawsze blisko mnie nawet
wtedy, gdy była na innym kontynencie.
Za każdym
razem, gdy to sobie ponownie uświadamiam zaczynam płakać. Od tamtego dnia, gdy
po raz ostatni na mnie spojrzałeś i kiedy ostatni raz wyszeptałeś „Kocham cię”,
nie mogę się pozbierać. Z każdym dniem coraz bardziej pogrążam się w tęsknocie
za Tobą, coraz bardziej przekonuję się, jak przez te ostatnie kilka lat
uzależniłam się od Ciebie. Teraz każda czynność sprawia mi trudność. Nie
potrafię wyjść po zakupy do najbliższego sklepu… Chociaż tak naprawdę pewnie
zwyczajnie nie chcę. Najchętniej zamknęłabym się w pokoju, w łóżku pod kołdrą,
cały czas czekając aż się obudzę z tego koszmaru. A jeśli to nie sen, to
czekając aż przyjdzie ten dzień, w którym znowu się zobaczymy, pewnie już na
tym innym świecie.
Nasi
przyjaciele próbują mnie wyciągnąć z domu, żebym zaczęła żyć. Mówią, że
powinnam sobie znaleźć nowego faceta i zacząć nowy rozdział w życiu. Na wyrażenie
„nowy facet” aż mam dreszcze. Nie mogę sobie wyobrazić, że potrafiłabym całować
kogoś innego. Nie chcę, żeby dotykał mnie ktoś oprócz Ciebie. Nie chcę. Na samą
myśl o takim czymś robi mi się po prostu niedobrze.
Nawet znaleźli
mi psychoterapeutę, ale do niego nie zadzwoniłam, żeby się zapisać na wizytę.
Ja nie
jestem chora, a to nie jest depresja.
To rozpacz.
To moja własna żałoba, której nikt nie może mi zabrać.
To szalona
tęsknota za Twoim śmiechem, głosem, dotykiem, kochającymi oczami… Za Tobą.
Everything that I do reminds me of
you…
Wszystko, co
robię, przypomina mi o Tobie.
Każdy krok,
każdy oddech, każda ściana, każdy ruch, każda myśl, każda rzecz, każde miejsce…
Kilka dni
temu chciałam iść na spacer, wyjść z domu. Ubrałam trampki…
To Ty kazałeś mi je kupić, mimo że mi się
nigdy nie podobały. Cóż, dla Ciebie wszystko. Potem przez tydzień mnie
potwornie obcierały i przeklinałam to, że się znowu dałam Tobie na coś namówić.
W ramach zadośćuczynienia masowałeś mi co wieczór stopy – muszę przyznać, że
Twoje dłonie idealnie się do tego nadawały.
Potem to stało się jednym z naszych zwyczajów, nawet jeśli nic mnie nie
bolało. Zawsze lubiłam dotyk Twoich dłoni na moim ciele.
… i wyszłam
z mieszkania. Zamknęłam drzwi na klucz, przy których wisiał breloczek z Paryża…
Pamiętam, nasza pierwsza wspólna podróż. Prawie
siłą zabrałeś mnie ze sobą do Paryża na Wasz koncert. Byłam wtedy przeziębiona
i podróże raczej nie były mi wtedy głowie, ale Ty się jak zwykle uparłeś i po
prostu kazałeś mi się ciepło ubrać i wziąć ze sobą opakowanie aspiryny. Doktor
Horan się znalazł od siedmiu boleści. Nie mogłeś zrozumieć, że to miasto jest
dla mnie strasznie przereklamowane. Tutaj muszę przyznać, że tą wycieczkę
wspominam o wiele lepiej niż tą kilka lat wcześniej, z rodzicami. Chyba do tego
dość mocno przyczynił się fakt, że to właśnie
Paryżu, pierwszy raz usłyszałam „Annie, kocham cię.”. Przy okazji pewnie
też słyszało to jakieś pół Francji, bo oczywiście musiałeś to wykrzyczeć stojąc
na czubku wieży Eiffla. Pamiętam to jak dziś, że wszyscy turyści wokół nas
dziwnie się na nas patrzyli, a ja się najpierw zaczęłam śmiać, współczując
mieszkańcom okolicznych budynków, a potem powiedziałam „Boże, jestem z
debilem”, pocałowałam Cię i wyszeptałam te dwa najważniejsze słowa Tobie do
ucha – równowaga w przyrodzie musi być zachowana.
… i zbiegłam schodami. Po chwili gorące,
letnie powietrze wypełniło moje nozdrza. Słońce paliło w skórę, więc szybko
schowałam się w najbliższy cień.
Instynktownie
zaczęłam iść do parku. Po drodze minęłam nasz ulubiony sklep muzyczny…
Ku mojemu zdziwieniu to tu przyprowadziłeś
mnie na pierwszą randkę, właściciel był Twoim dobrym znajomym. Pamiętam, że
mieliśmy niezły ubaw grając na wszelkich możliwych instrumentach. Cały czas mam
w głowie to Twoje uwielbienie w oczach, gdy wzięłam do rąk gitarę i zaczęłam na
niej grać, przy okazji śpiewając. Potem mówiłeś, że to był moment, w którym
postanowiłeś, że nigdy nie pozwolisz mi odejść – najwyżej przykujesz mnie
kajdankami do kaloryfera, dopóki nie pogodzę się z faktem, że już zawsze będę
tylko Twoja. Jak widać, kajdanki nie były tu potrzebne.
…lecz szybko
go minęłam starając się ominąć również wspomnienia z nim związane. Przeszłam
kilka przecznic ze spuszczoną głową, ignorując co jakiś czas głosy w rodzaju
„Czy to nie przypadkiem ta dziewczyna Nialla, tego z One Direction? Kurczę,
widać, że nie może się pozbierać.”. Miałam je gdzieś. Nie miałam wcale zamiaru
się zbierać. W głębi duszy mam nadzieję, że Bóg się nade mną zlituje i jak
najszybciej zabierze mnie do Ciebie. Wiem, przepraszam – kolejny raz złamałam
daną Ci obietnicę kilka dni przed Twoim odejściem, że nie będę myślała o
własnej śmierci. Cóż, obiecałam Ci także, że nie będę płakać – ostatnio nic
innego nie robię. Nie mogę nic poradzić na to, że zrobiłabym wszystko, aby móc
ponownie poczuć Twoje ciepło…
Doszłam do parku. Podniosłam głowę i
zobaczyłam tabliczkę „Bushy Park”…
Tam się poznaliśmy. Wracałam wkurzona z
pracy, jedząc wystane w długiej kolejce rollo. Było strasznie zimno, ponad pół
metra śniegu, a na chodniku lód – trzeba było bardzo uważać, żeby nie stracić
równowagi. Bawiłeś się tu z kumplami, jak małe dziecko, w bitwę na śnieżki. Niestety
(stety) przechodziłam przez wasze pole bitwy i oberwałam od ciebie zlodowaciałą
śnieżką. Jakoś tak mnie to wystraszyło, że przy okazji się poślizgnęłam i
boleśnie wylądowałam na tyłku. Ale, dzięki Bogu, kebab się uratował, inaczej
bym Cię wtedy chyba zabiła. Zaczęłam się rozglądać za sprawcą moich bolących
czterech liter, a w momencie gdy mój wzrok zarejestrował Twoją wystraszoną
twarz, od razu wiedziałam, że to wina tego „tlenionego blondyna”. Wstałam i już
szłam w Twoją stronę z mordem w oczach, gdy krzyknąłeś, próbując się oddalać
ode mnie stopniowo: „Kupię ci jeszcze takiego jednego kebaba, tylko mnie nie
bij!”. Zaczęliśmy się w tym momencie licytować, czym bardzo rozbawiliśmy resztę
zespołu. W końcu stanęło na czterech rollo. Pamiętam, że po zakończeniu tych
emocjonujących pertraktacji usłyszałam
za nami: „Jeszcze nie widziałem dziewczyny, która by tak walczyła o kilka
placków z mięsem. Horan chyba znalazł miłość swojego życia.” Tak to wszystko się zaczęło. Co by było,
gdyby szef mnie nie wkurzył albo nie było kolejki w barze? Aż boję się myśleć.
…i szybkim krokiem przeszłam przez niego
starając się myśleć o wszystkim – drzewach, trawie, słońcu, niebie – byleby
tylko nie myśleć o Tobie. Nie mogłam sobie pozwolić na płacz w miejscu
publicznym. Wtedy już pewnie wsadziliby mnie do jakieś pseudoszpitala od
depresji…
Usiadłam na
ławce przy stawie…
Tutaj w każdą sobotę, jeżeli akurat nie
byłam razem z Wami w trasie, razem karmiliśmy kaczki. Pamiętam, jak kiedyś się
ścigaliśmy „kto pierwszy”. Tak bardzo zależało Ci na wygranej, że nie zdążyłeś
wytracić prędkości i z pięknym pluskiem wylądowałeś wśród kaczek. Tak to
komicznie wyglądało, że ze śmiechu aż się położyłam na trawie przy brzegu,
zamiast pomóc Ci wyjść. W efekcie sam próbowałeś tego dokonać, co również
wyglądało po prostu cudownie, jak kilka razy się poślizgnąłeś i z powrotem
lądowałeś w wodzie. Nigdy nie śmiałam się tak mocno jak wtedy! Trochę gorzej
było jak stwierdziłeś po wyjściu z wody, że masz ogromną ochotę mnie przytulić…
…i przypomniałam sobie, że zapomniałam
wziąć chleb. Jasne, to przecież Ty zawsze go zabierałeś, na moją dziurawą
pamięć nie ma zazwyczaj co liczyć.
Nie wiem,
czy kiedykolwiek jeszcze tu przyjdę. Sama czuję się tu niezręcznie, zresztą
podobnie jak w każdym innym miejscu. Odzwyczaiłam się od samotności i jakoś nie
potrafię przywitać jej z powrotem w moim życiu.
I kto teraz
będzie karmił te biedne kaczki..?
And the clothes you left they lie on
my floor, and they smell just like you.
Ciuchy,
które zostawiłeś, leżą na podłodze.
Wszystko
zostało tak, jak było tamtego dnia.
Wiem, to
może wydawać się chore, ale nie sprzątam, niczego nie zmieniam, bo gdzieś w
głębi duszy cały czas mam nadzieję, że to wszystko to tylko zły sen, że zaraz
się obudzę, a Ty będziesz spał obok mnie z delikatnym uśmiechem na ustach, jak to
miałeś w zwyczaju. Że będziesz zdrowy i, że znowu co wieczór będziemy snuć
dalekosiężne plany o ślubie, rodzinie, dzieciach… Pamiętasz to? Kładłam Ci
głowę na klatce piersiowej, Ty mnie głaskałeś po głowie. Patrzyliśmy się w
sufit i rozmawialiśmy o teraźniejszości, planowaliśmy przyszłość…
W lodówce
nadal stoją trzy butelki Twojego ulubionego piwa. Po każdym koncercie ty piłeś
dwie, a ja, żebyś nie pił w samotności, piłam jedno. Tak dla relaksu i dojścia
do siebie po tym całym szumie.
Na wannie
nadal stoi Twój żel po prysznic. Czasami go używam, potem całą noc czuję Twój
zapach i wyobrażam sobie, że leżysz tuż obok mnie i obejmujesz mnie w pasie
jedną ręką.
Czasami
zastanawiam się, czy Ciebie tu naprawdę nie ma. Nie mówię o ciele, ale o duchu,
jakiejś niewidocznej cząstce Ciebie, która przy mnie została. Ile razy już
sięgałam po coś, dzięki czemu mogłabym znaleźć się obok Ciebie, ale nagle
słyszałam Twój głos mówiący „Obiecałaś mi, pamiętasz? Nie rób tego.”? Wtedy
zawsze odkładałam tą rzecz, a gdy już doszłam do siebie, słyszałam ponownie
Ciebie, mówiącego „Dziękuję. Kocham Cię.” Ten głos był taki… realistyczny,
jakbyś stał tuż obok mnie. Może miałeś rację mówiąc, że zawsze przy mnie
będziesz, niezależnie od tego, co się stanie…
Co jakiś
czas otwieram Twoją szafę i dziwię się, jak Liam, Pan Rozsądny, mógł mi
powiedzieć, żebym oddała Twoje ciuchy biednym. Nie potrafię sobie tego
wyobrazić. Nie mogłabym pozbyć się czegoś, co nadal jest przesiąknięte Twoim
zapachem, zapachem Twoich ulubionych perfum. To są jedne z nielicznych rzeczy,
które mi po Tobie jeszcze zostały.
Nie mogę się
tego pozbyć.
Nigdy.
I can hardly breathe, I need to feel
you with me…
Ledwo
oddycham, muszę czuć, że jesteś obok
mnie.
Byłeś dla
mnie jak powietrze. Gdy byłeś obok mnie, czułam się swobodnie, czułam się
szczęśliwa. Gdy Cię nie było, dusiłam się.
Teraz… duszę
się.
Tydzień, lub
dwa po tym, jak Twoje serce przestało bić, znalazłam swoją komórkę, której
szukałam już kilka tygodni przed Twoim ostatnim koncertem. Z czystej ludzkiej ciekawości
podłączyłam do niej ładowarkę i włączyłam. Od razu dzwonek przychodzących
wiadomości rozszedł się po wypełnionym ciszą mieszkaniem. Najpierw wszystko
zignorowałam i zadzwoniłam pod Pocztę Głosową, która zawsze puszczała wiadomości od najnowszej do
najstarszej.
- Ann,
odezwij się do nas. – Usłyszałam głos Perrie. – Wiemy, że jest ci ciężko i
chcemy ci pomóc. Dzwonimy, żeby ci powiedzieć, że wyjeżdżamy do Hiszpanii,
odpocząć od tego wszystkiego. Trzymaj się i dzwoń do nas!
- Cześć Ann,
tu Pers. Szkoda, że nie chcesz jechać z nami do Hiszpanii. Może poznałabyś tam
jakiegoś Hiszpana… Czemu nie odbierasz telefonów i nie oddzwaniasz? Martwimy
się.
- Hey Hi
Hello, tu Harry. Chcemy się wszyscy razem wybrać do Hiszpanii na dwa tygodnie.
Chcesz jechać z nami? Zgódź się, będzie super, a ty wyrwiesz się przynajmniej z
tego mieszkania. Oddzwoń jak najszybciej.
- Annie, jak
się trzymasz? Minął tydzień od pogrzebu, a ty się nie odzywasz. Błagam, zadzwoń
do mnie.
- Jak tam?
Tu Joanna. Współczuję z powodu choroby Nialla. Ile mu jeszcze dają?
Nigdy jej
nie lubiłam.
Jeszcze
jedna wiadomość. Data wskazuje, że to był… Dzień Ostatniego Koncertu.
- Cześć ,
kochanie. To ja, Niall. Przyjdziesz na koncert, prawda? Na komodzie zostawiłem
ci wejściówkę. Do zobaczenia, kocham cię najmocniej na świecie *cmok*.
Wiadomości
się skończyły, a ja przez następne kilka minut stałam osłupiała z telefonem
przyłożonym do ucha i odtwarzałam w kółko ostatnią wiadomość.
Twój głos.
W ostatnim
czasie starałam się znaleźć wszystkie nasze wspólne zdjęcia, filmy. Niestety
ich nie znalazłam, bo Lou zabrał wszystkie płytki i ramki ze zdjęciami, „dla
mojego dobra”. Tak bardzo tęskniłam za Twoim głosem. Tak bardzo mi go
brakowało.
Kocham cię najmocniej na świecie.
Zapisałam tę
wiadomość w telefonie w kilku różnych folderach.
Kocham cię najmocniej na świecie.
Ja Ciebie też.
Do you see how much I need you right now?
Widzisz, jak bardzo Cię teraz
potrzebuję?
Nie mogę sobie wyobrazić, NIE CHCĘ sobie wyobrażać, że już nigdy więcej Cię nie zobaczę.
Że już nigdy więcej nie
będziemy się kłócić o ostatni kawałek pizzy czy ostatniego chipsa.
Że już nigdy więcej nie poczuję
Twojego dotyku na moim ciele.
Że już nigdy więcej nikt mnie
nie rozśmieszy tak jak Ty.
Że już nigdy więcej nie
spojrzysz na mnie w ten sposób.
Że już nigdy więcej nie usłyszę
Twojego śmiechu.
Że już nigdy więcej nie usłyszę
Twojego głosu.
Że już nigdy więcej mnie nie
pocałujesz.
Że…
Już nikogo nigdy nie pokocham
tak jak Ciebie.
I miss you.
Brawa dla bohaterki! <3 Świetny shot! :3xx
OdpowiedzUsuńsuper blog + obserwuje
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie
http://launched-asphalt.blogspot.com/
Hej! Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale tak czy inaczej zapraszam na mój nowy blog www.when-i-was-your-man.blogspot.com . Po 10-miesięcznej przerwie postanowiłam powrócić i mam ogromną nadzieję, że zdecydujesz się zajrzeć i przeczytać moje nowe opowiadanie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko!