czwartek, 24 października 2013

[17] Nadal mu współczujesz?




Tytuł: "Nadal mu współczujesz?"

Autorka: @matrioszkaa

Paring: Larry Styliinson (Harry Styles i Louis Tomlinson) 

Gatunek: Dramat

Ilość słów: 1 575

Ilość stron: 3

Opis: "A gdy bladym świtem drzwi do jego pokoju otworzyły się, ukazując sylwetkę Louisa, wspomnienia wróciły ze zdwoją siłą."

Od autorki: Jeśli są jakieś błędy, to serdecznie za nie przepraszam. Chyba polubię dodawanie czegokolwiek o 11 wieczorem. Ma się wówczas więcej zdecydowania do tego i chęci. Wiem, że ten shot jest inny i możliwe, że większości z Was się on nie spodoba, ale zwyczajne chcę go dodać. Może ktoś przeczyta, może nie. Shot nie jest ani trochę lekki. Raczej zmusza do wytężenia umysłu. Przepraszam, że ponownie jest to Larry. Nic na to nie poradzę. Pozdrawiam, matrioszkaa! x


***


Przesiąknięte krwią pomieszczenie, przypominało scenę żywcem wyciągniętą z filmu grozy. Na podłodze walały się odłamki potłuczonego szklanego naczynia, które niefortunnie spadło ze stolika, które wcale nie było w lepszym stanie. Sterty podartych zdjęć, listów czy fragmenty bitych figurek, które kiedyś były jednością, mieszały się. Bukiet słoneczników, który jeszcze do niedawna stał spokojnie na stole w kuchni, leżał teraz na środku pokoju, powoli umierając. To jednak nie było jedynym detalami, które tworzyło tak makabryczny obraz. Poprzewracane meble, obdarte z tapicerki, jakby ktoś w amoku, czegoś w nich szukał. Ramki ze zdjęciami, które niegdyś stały na komodzie, telewizorze czy innych płaskich powierzchniach, teraz leżały potłuczone, zapomniane. Każda z najmniejszych rzeczy była kiedyś dla właściciela tego mieszkania ważna. Każda pojedyncza kartka papieru, samotny płatek kwiatu, coś znaczyło. Jednak straciło to ważności, przez jedno wydarzenie. 

Na beżowych panelach, o które ktoś nie tak dawno jeszcze dbał, spoczywały rubinowe, złowieszcze krople gęstej substancji. Kolor tak przerażający, jak sama śmierć kogoś bliskiego. Kolor wywołujący dreszcze. Kolor sprawiający ból, cierpienie. Kolor głównie przepisany jednej rzeczy. Jednemu czynnikowi, utrzymującego nas przy życiu. Krew. Substancja, na widok której nie jednej osobie robi się niedobrze. Wywołująca mdłości, bóle żołądka, migrenę. Tak ważna do życia, a jednak zdarzyła się osoba, która zdecydowała się na pozbycie się jej. Bynajmniej w małej ilości. Ślady rubinowego płynu tworzyły ścieżkę w głąb mrocznego korytarza, odbijając od siebie blask wpadającego przez uchylone okno, księżyca, które dzisiejszej nocy było wyjątkowo ponure. 

Krwista ścieżka kończyła się przy samotnej parze drzwi na końcu korytarza, po prawej stronie. Panujący w pokoju mrok, nie wyrażał niczego dobrego. Był zły. Uciekaj dopóki nie jest za późno. Wyjdź stąd, dopóki nie spotkałaś właściciela mieszkania. Idź stąd i żyj w świadomości, że udało ci się Go nie spotkać… Nie dobrze. Za późno. Skoro nadal tutaj jesteś, to znaczy, że jesteś nieobliczalny. Nie umiesz myśleć rozsądnie. Podobnie co On. 

Ponura postać przekroczyła próg pokoju, podchodząc wolno do okna. Drżącymi dłońmi oparł się o niski parapet, spuszczając głowę, wcześniej zaszczycając niebo przelotnym, pozbawionym emocji, spojrzeniem. Cały się trzęsie, jednak nie sięga po żadne przykrycie. Stoi w samych bokserkach, ciężko oddychając. Nagle panującą w pokoju ciszę, przerywa głośny, przeszywające serce, krzyk. Krzyk tak donośny, że gdyby ktoś znajdował się razem z Nim w tym pokoju, z pewnością musiałby zakryć uszy, by nie ogłuchnąć. Do krzyku dołącza płacz, a do płaczu ciąg przekleństw. Co jakiś czas uderza złożoną w pięść dłonią, o parapet. Czy w świetle księżyca możesz dostrzec Jego rozcięte ramię? Czy, mimo że stoi do ciebie tyłem, jesteś w stanie poczuć i zobaczyć Jego ból? Czy byłabyś w stanie zmierzyć z nim? Miałabyś odwagę? 

On nie ma, a musi stawiać mu czoła. Codziennie. Od nowa. Co minutę. Nie śpi. Nie je. Nie umie funkcjonować, bo wciąż walczy z bólem, który nie daje mu żyć. Wciąż mierzy się z rzeczywistością, która go powoli zabija. Każdego dnia. Jak powinien żyć? Co powinien zrobić by sobie z nim poradzić? Czy jest w ogóle w stanie sobie poradzić? 

Jednym palcem zdrowej dłoni sięga do rany, z której wciąż kapie rubinowa ciecz. Nie przejmuje się tym. Nie widzi potrzeby by je zabandażować. W rzeczywistości może nawet dzisiaj umrzeć. I tak nikt nie będzie płakał. Przejęłaś się nim? Dlaczego? Przecież w ogóle go nie znasz. Nie wiesz, kim naprawdę jest. Jaki jest. Co robi. Czy chodzi do szkoły? Czy pracuje? Litujesz się nad nim, bo leci mu krew? A gdybym ci powiedziała, że dla niego to żadna nowość? Wciąż się martwisz? 

Rozmazuje krew wokół rany, patrząc pustym wzrokiem jak ciecz zaczęła szybciej lecieć. Jak na podłodze wokół jego bosych stóp gromadzi się coraz więcej substancji. Jak powoli ulatuje z niego życie. Umoczonym w krwi palcem, kreśli na szybie jedno słowo. 

Louis. 

Po czym jak długi upada na panele. Wokół kropel swojego życia. Spokojnie, nie umarł. Wpatruje się w sufit, jakby szukając na nim czegokolwiek, co chodź trochę poprawiłoby mu humor. Szuka wsparcia, którego nie dostał od osoby, którą obdarzył największym zaufaniem. Czuje się jak upadły anioł, który nie mając już sił na pomaganie zbłąkanym duszyczką, upada na ziemię, by jako człowiek powoli umrzeć, wcześniej pogrążając w melancholii. Od zawsze lubił dramaty. Miał nawet swego rodzaju wrażenie, że jego życie to jeden wielki dramat, ale właśnie wtedy pojawił się On. Człowiek, który jego nudne i pozbawione kolorów życie, zamienił w komedię. Romantyczną do tego. Chciał by to wróciło, ale nie mogło. Och, teraz zapewne zapytasz dlaczego? Oni nigdy nie powinni się spotkać. Oni powinni żyć w świadomości, że ten drugi nie istnieje. Byli bratnimi duszami, a ludzie bali się takich osób. Bali się złączonych przez przeznaczenie kochanków, bo nie wiedzieli, co w ich towarzystwie może się przytrafić. On i Louis byli wyjątkowi. 

Krzyk ponownie przecina ciszę. Łzy ponownie spływają po jego rumianych policzkach, mieszkając z krwią na podłodze, tworząc bolącą mieszaninę, którą żaden środek nie zmyje. Tutaj potrzebny był on. Chłopak, który sprawił, że ponura mina stała się szczerym uśmiechem. Który umiał przedrzeć się przez ciemną skorupę. Zwinął się kłębek, mocno przyciskając do siebie kolana. Rana pulsowała, ramię bolało. Ale on był nieczuły na to, co działo się w jego organizmie. Mógł umrzeć. Mógł już się nie obudzić. Chciał by to minęło, by nie czuł tego, co w tym momencie. 

Oddać się w ręce bytu i już nie wrócić. 



Był ślepy i głuchy, kiedy jego przerażony przyjaciel zadzwonił na pogotowie, gdy następnego ranka, zaalarmowany nie reagowaniem na jego telefon, przyszedł do mieszkania, który przypominał scenę z horroru. Znalazł Go leżącego w sypialni, zwiniętego w kłębek na środku pokoju. Krew nie leciała już ramienia, ale rana wciąż był otwarta. Był blady, słaby, zraniony. Jedyne co zrobił, to przyległ do ciała swojego przyjaciela na tyle mocno, na ile pozwolił mu wycieńczony organizm. Przyjaciel głaskał go po ciemnych włosach, uspokajając. Zapewniając o opiece. Ale on już nie słuchał. Płakał. Drżał. Tęsknił. Potrzebował Louisa i jego uśmiechu. Jego spojrzenia. Wesołego głosu. Potrzebował chłopaka, przy którym odzyskiwał kolory. Przy, którym jego życie nie było już szare. Chciał znowu iść z nim za rękę przez centrum, rozmawiając i jedząc lody czekoladowe. Chciał znowu poczuć jego usta na swoich. Ciepło ciała. Zapach perfum. 

Ale to już nie wróci. 

Umieścili go w pojedynczej Sali. Sam w czterech, białych ścianach i z małym oknem do kompletu. Nie lubił białych ścian. Dla niego były one kompletną ironią. Kpiną. Nie rozumiał jak można pomalować pokój na biało. Przecież to żałosny kolor. Taki… pusty. A jednocześnie niewinny. On nie był niewinny. Powinien leżeć w pokoju z czarnymi, ewentualnie szarymi ścianami. Albo najlepiej w trumnie. Nie pasował do społeczeństwa, w którym przyszło mu żyć. Nienawidził miejsca, w którym mieszkał, codziennie uśmiechając, że jest w porządku. Nie lubił kłamstwa, a sam robił to każdego dnia, wmawiając sobie, jak i innym dookoła, że jest szczęśliwy. 

Był tylko przy nim. 

- Harry… - cichy szept przerywa panującą w pomieszczeniu Sali. 

Chłopak nie reaguje na swoje imię, chociaż słyszy je pierwszy raz od naprawdę dawna. Nie reaguje nawet wtedy, gdy jego gość siada na krzesełku po prawej stronie, biorąc w dłonie materiał prześcieradła, którym jest przykry. Przyjaciel, który znalazł go w tragicznym stanie, który uratował mu życie, teraz siedział tutaj, a on nawet nie ma sił, by mu podziękować. Bo tak naprawdę nie ma za co dziękować. Nie chciał jego pomocy. Nie chciał niczyjej pomocy. Chciał odejść, bo świadomość, że Louis już więcej nie będzie jego, przeraża go. 

- Ja… serio nie wiem, co powiedzieć, Harry – mówi w końcu, spuszczając wzrok na swoje kolana. Długie palce wciąż tarmoszą prześcieradło, a po policzkach obu spływają łzy, które są symbolem niemego płaczu. – Kocham cię jak brata. Widząc cię w takim stanie, naprawdę bałem się, że nie przeżyjesz. Wiem, że nie jestem Louisem i wiem, że nie mogę ci go zastąpić, ale… nie możesz mnie opuść, Harry. 

Harry milczy. Jednak zdobywa się na coś zupełnie innego. Obandażowaną dłonią, sięga do spiętej ręki przyjaciela i nawet na niego nie patrząc, delikatnie ją ściska. To wystarczy im obojgu. Jest swego rodzaju zapewnieniem, że będzie dobrze, że musi być dobrze. Harry chce by było dobrze, chociaż boi się do tego przyznać. Był przyzwyczajony do cierpienia. 

Kiedy przyjaciel wychodzi, chłopak spogląda na drzwi. Nie ma żadnych nadziei, co do zobaczenia tam Louisa. Nie wie, co on teraz robi. Z kim się umawia. Co mówi. Z czego się śmieje. Nie wie i nie chce wiedzieć. Gdyby wiedział, byłoby mu jeszcze bardziej smutno, bo tylko utwierdziłby się w przekonaniu, że to nie do niego Louis się śmieje. Nie z nim rozmawia. Nie z nim spędza czas. A tak bardzo by chciał, teraz być obok niego. 

Gdy światła gasną, zdrowa dłoń Harrego wędruje do bandaża. Wbijając sobie palce w ranę, zagryza mocno wargę, nie chcąc by ktokolwiek usłyszał jego pisk. W ciągu kilku sekund bandaż przybiera czerwoną barwę, a on sam znowu czuje się lepiej. Z czasem strużka czerwonej substancji powoli spływa wzdłuż jego ramienia, brudząc białą pościel, ale nie obchodzi go to, tylko mocniej wbija sobie palce w ranę, raniąc się dotkliwiej. Potrzebował tego. Niczym inni tlenu. On bez tlenu mógłby żyć, bo chciał umrzeć. Skoro nie ma Louisa. 

Noc była dla niego koszmarem. Wspomnienia przypominały ostrze, którym kiedyś wspólnie z Louisem wyrył serce na jednej z ławek w parku. Wspomnienia, które spychał na dno swojego umysłu byle by jakoś funkcjonować. Wspomnienie oddechu Louisa na jego skórze. Dłonie Louisa badające każdy detal jego ciała. Słowa, które mieszały się z potem, oddechem, podnieceniem. Wspomnienia dreszczy, napięcia, motylków w brzuchu. Wszystko to wróciło. 

A gdy bladym świtem drzwi do jego pokoju otworzyły się, ukazując sylwetkę Louisa, wspomnienia wróciły ze zdwoją siłą. 

I co? Nadal mu współczujesz?

piątek, 13 września 2013

[16] Pamiętnik.

Od Autorki: Cóż, nie ma co ukrywać - dawno mnie tutaj nie było. Tego one shota napisałam pod wpływem emocji, jest on troszkę oparty na faktach (Lanielle) jednak pozmieniałam parę rzeczy by lepiej pasowały do całości. Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)
______________________________________________________________________

Tytuł: Pamiętnik.
Autorka: Pluton
Miejsce akcji: Anglia, Londyn
Czas akcji: 2013 rok - wpis: 2.09; retrospekcja: 29.08
Występują: 

Danielle Peazer
Liam Payne















Oraz: Eleanor Calder, Marius "Mazzi" Listhrop, One Direction oraz Sophia Smith 



02.09.2013, Londyn
Kochany pamiętniczku.
To ja, Dan. Cóż, od ostatniego wpisu już trochę minęło, jednak niewiele się zmieniło. No, może poza tym, że razem z Caroline i Margaret jedziemy na kolejną trasę koncertową, tym razem trafiła się nam Britney Spears. Tak bardzo się cieszę, że udało nam się zajść tak daleko! Wiadomo, że choreografie mogą być trudne, ale na pewno sobie poradzimy. Jak tak dalej pójdzie, to w końcu trafimy na jedną scenę razem z Beyonce! Eh, marzenie.
Jednak, nie ma co ukrywać, nie taki jest temat główny dzisiejszego wpisu. Za oknem kropi, właściwie nie zdziwiłabym się gdyby rozpadało się na dobre. Dzisiejsza pogoda rewelacyjnie oddaje mój stan psychiczny. Czuję się beznadziejnie. A mogłam nie słuchać Eleanor! No nic, może od początku.
Dwudziestego dziewiątego sierpnia Liam miał urodziny. Czułam się zobowiązana chociaż do niego zadzwonić i złożyć życzenia, jednak nie miałam kompletnie na to odwagi. Od Mazziego dowiedziałam się, że robi imprezę urodzinową, o której oczywiście nic wcześniej nie wiedziałam. Z jednej strony czułam się lekko dotknięta, ale jakby spojrzeć obiektywnie, miał prawo mnie nie zapraszać. W końcu jestem jego byłą dziewczyną, prawdopodobnie nie chciał przywoływać wspomnień i cieszyć się obecnymi sukcesami oraz dwudziestką na karku. No ale jednak – zabolało. Usprawiedliwiałam go sama przed sobą na różne sposoby, jednak nie potrafiłam sobie wytłumaczyć, że Liam już nie jest mój. Miałam potrzebę porozmawiać z kimś, dlatego zadzwoniłam do Eleanor. Dziewczyna wysłuchała moich zażaleń, po czym wybuchła gromkim śmiechem, mówiąc, że ma bilet do klubu dla mnie. Co wtedy poczułam? Sama nie wiem. Prawdopodobnie radość i ogromne zdenerwowanie. Z jednej strony cieszyłam się na przyszły widok Liama, z którym nie rozmawiałam od naszego rozstania, z drugiej – obawiałam się go. Eleanor przyjechała do mnie godzinę po rozmowie telefonicznej, ponieważ uparła się, że musi mi pomóc wybrać sukienkę. Nie ma się co dziwić – zna się na tym i w tym siedzi. Moda to jej porządek dzienny. Wybrałyśmy subtelną panterkę, którą kupiłam na spotkanie z Pixie Lott w sprawie kontraktu, do którego niestety nie doszło. Nie chciałam zbędnie wydawać pieniędzy, dlatego owa sukienka wydawała się być najlepszym rozwiązaniem.
Jako prezent dla Liama wybrałam małą zawieszkę ze złota, którą udało mi się kupić u jubilera pod moim blokiem. Było nią kółeczko z literką „L” w środku. Chciałam symbolicznie dać mu znać, że wciąż nie jest mi obojętny… Do tego zdobyłam trzy ulubione czekolady Payne’a – truskawkowe – oraz czerwone wino.
Nie ma co ukrywać, stroiłam się naprawdę długo. Poprawiałam loki, a samo malowanie oczu zajęło mi dobrą godzinę. Chciałam wyglądać idealnie bez pomocy stylistek.
Kiedy byłam gotowa, Mazzi po mnie podjechał. Moje starania dotyczące wyglądu skomentował jedynie stwierdzeniem, że ładnie pachnę. Cały Mazzi.
Dojechaliśmy stosunkowo szybko, około dwudziestej pierwszej byliśmy na miejscu. Wyszliśmy razem z samochodu i skierowaliśmy się do klubu, gdzie ochroniarz sprawdził nasze bilety. Kiedy podeszłam z przyjacielem do Liama, moje nogi stały się wątłe. Obejmował on Sophie, której do tej pory jeszcze nie miałam okazji poznać. Była piękna. Ciemne fale opadały na jej blade, wąskie ramiona, a anielski uśmiech zdobił dziewczęcą twarz. Fioletowa kreacja idealnie podkreślała jej atrakcyjną figurę. Straciłam całą pewność siebie i schowałam się za Mazzim. Zapytał się, czy wszystko w porządku, ja jednak pokiwałam głową przecząco. Wrzuciłam zawieszkę do torebki i zdecydowałam się nie dawać jej Liamowi. Wino i czekolada zdecydowanie wystarczą.
Podziękował mi za prezent i życzenia zupełnie, jakbym była jego starą dobrą kumpelą. Dużo się uśmiechał, przez co przyprawiał mnie o dreszcze i smutek. Postanowiłam za dużo z nim nie przebywać i wesoło spędzić wieczór z przyjaciółmi z One Direction, z którymi również dawno się nie widziałam. Na szczęście miło przyjęli mnie do swojego towarzystwa.
Zapomniałam o zmartwieniach, skupiłam się na zabawnej nocy całej przetańczonej z Mazzim, Harrym, Niallem i Elouanor, którzy praktycznie się od siebie nie odklejali. Zayn był skupiony na Perrie, w końcu nie ma się co dziwić – narzeczeni mają do tego prawo. Dużo wypiłam, whiskey wyjątkowo mi smakowała tamtego wieczoru. Zapaliłam nawet pierwszego papierosa, ale zdecydowanie nie przypadło mi to do gustu.
W końcu, zmęczona stwierdziłam, że fajnie byłoby usiąść na tarasie klubu i przez chwilę pobyć w ciszy. Wzięłam szklankę z whiskey i wprawiłam swój plan w ruch. Siedziałam dobre dziesięć minut, zrobiło się chłodno. W pewnym momencie usłyszałam kroki za swoimi plecami. Automatycznie się obróciłam, a do moich oczu napłynęły łzy, kiedy przede mną stanął Liam Payne. Zamrugałam kilkakrotnie by przywrócić się do porządku i wzięłam spory łyk alkoholu. „Czy mogę się dosiąść?” zapytał nieśmiało. Nie patrząc na niego, skinęłam głową. Przybliżyłam swoją torebkę do uda, w końcu tam był mój na obecną chwilę najważniejszy skarb.
Liam był całkowicie trzeźwy. Siedział obok mnie w ciszy i przyglądał się gwiazdom głośno i równomiernie oddychając. Czułam jego perfumy, tak słodkie i przyjemne dla nosa. Kojarzyły mi się z chwilami spędzonymi w jego łóżku, kiedy się do niego tuliłam i wdychałam ów zapach, a on głaskał mnie po głowie, mówiąc, że mnie kocha. Byłam wtedy najszczęśliwszą kobietą na świecie.
„Jak ci się podoba impreza?” zapytał, by przerwać milczenie. Nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku, dlatego też jedynie wzruszyłam ramionami, delikatnie się uśmiechając. „Dziękuję za czekolady, ty jedyna wiesz jakie są najlepsze” zaśmiał się cicho. Nerwowo oblizałam usta. Jak to możliwe, że Sophie jeszcze nie rozgryzła jego smaków? „Dlaczego ze mną nie rozmawiasz, Dan?” rzucił oskarżycielskim tonem. Odchrząknęłam, zakładając włosy za ucho. „Obawiam się, że zapomniałam już jak to jest z tobą rozmawiać, Li”. Nie wiem co mnie podkusiło, by później jeszcze dodać: „Mam wrażenie, że to jest sen”. Chłopak zmarszczył czoło, by po chwili namysłu powiedzieć: „Ja też. Tęskniłem za tobą”. Popatrzyłam na niego niepewnym wzrokiem. Odnosiłam wrażenie, że jego słowa były przepełnione szczerością do granic możliwości. Jak to, skoro posiada dziewczynę?
„Jednak najwyższy czas się pogodzić z tym, że to co było między nami już nigdy nie wróci” dodał ostrożnie. Mimowolnie oblizałam usta. Sięgnęłam po torebkę i otworzyłam ją na oścież, szukając pudełeczka z zawieszką. Bez zastanowienia wręczyłam je Liamowi. „Co to?” zdziwił się. Wzięłam głęboki oddech i szepnęłam: „Chcę, żebyś to zawsze przy sobie nosił i pamiętał, że cię szczerze kochałam i kocham. Nigdy cię nie zapomnę, Li. Do końca życia będę twoja”. Wstałam z murku i wróciłam do wnętrza klubu. Nie wiem jak zareagował na przywieszkę, nie wiem też czy mu się spodobała czy nie. Jedyne co wiem, to że rozpłakałam się na dobre, zamówiłam taksówkę i wróciłam do domu.
Nie mam do nikogo pretensji o to, co się stało ze mną i z Liamem. Z nami. Sophia nie jest niczemu winna, Li też. Ja chyba też nie. Ale żałuję, że jest jak jest, że nie próbowałam przedłużyć tego co było.
Dzisiaj rano dostałam ataku łez. Nigdy tak mocno nie płakałam, nawet bezpośrednio po zerwaniu. Powodem rozklejenia się było zdjęcie Liama zamieszczone w Internecie z podpisem, że nie jest już z Sophią. Na nadgarstku miał zawieszony rzemyk, a po przybliżeniu dostrzegłam na nim mój prezent.
Obawiam się, że łatwo się nie pozbieram po tym wszystkim. Nie wiem co Liam chciał udowodnić swoimi czynami, ale wiem, że teraz będzie jeszcze trudniej. Mogłam nie iść na tą imprezę! Dlaczego posłuchałam Eleanor?
Mam dość pisania na dzisiaj. Muszę się zbierać na trening wieczorny, przede mną dużo pracy. Britney wzywa. Dziękuję ci, pamiętniczku, że mnie wysłuchałeś. Zawsze mogę na ciebie liczyć. Do napisania.
Danielle.


Na zawsze Twoja.

środa, 11 września 2013

[15] Po prostu Cię kocham.





Tytuł: Po prostu Cię kocham. 

Autorka: @matrioszkaa

Paring: Nemi Hovato (Niall Horan i Demi Lovato) 

Gatunek: Romans 

Ilość słów: 1 750

Ilość stron: 5

Opis: Czuła się dobrze obok Nialla Horana. To mogła śmiało potwierdzić; nie miałaby problemu by napisać o tym na serwisie społecznościowym, bądź pierwszemu lepszemu dziennikarzowi, który zaczepiłby ich na ulicy. Przez ostatni rok, oboje poznali się zdecydowanie lepiej niż dotychczas. 


Od autorki:  Jeśli są jakieś błędy, to serdecznie za nie przepraszam. Jeśli ktoś nie lubi tego połączenia, także przepraszam, ale ten shot można zaliczyć do kontynuacji "Poczekam na Ciebie (klik)". Miałam wenę i chęci na napisanie drugiej jego części i o to jest. Mam nadzieje, że mimo wszystko się na niego skusicie i dacie znać co sądzicie. Może powinnam przestać pisać homo i przerzucić się na hetero? ;) Pozdrawiam, matrioszkaa! xx


***


Kiedy przyleciała tutaj ostatnim razem, także padało. Aura była podobna, było równie zimno, pochmurno, mokro i cicho. Przeszła tymi samymi uliczkami co ostatnio, kupując kawę w tej samej kawiarni i płacąc dokładnie taką samą cenę, co w zeszłym roku. Jednak mimo tych detali, coś było inaczej. Jej brązowe włosy zmieniły barwę na jasny blond, a końcówki stały się niebieskie. Na jej ramionach spoczywał beżowy elegancki płaszcz, a w wolnej dłoni trzymała rączkę niebieskiej parasolki. Jej kroki były pewniejsze, a usta rozciągały się w uśmiechu, który powiększał się, gdy idący obok niej Irlandczyk, ani na moment nie przestawał opowiadać kolejnych żartów. Spacerowali po ulicach Londynu ramię w ramię, jak para dobrych przyjaciół, co jakiś czas patrząc sobie w oczy, jakby chcąc się upewnić, że nadal są w towarzystwie. 

Czuła się dobrze obok Nialla Horana. To mogła śmiało potwierdzić; nie miałaby problemu by napisać o tym na serwisie społecznościowym, bądź pierwszemu lepszemu dziennikarzowi, który zaczepiłby ich na ulicy. Przez ostatni rok, oboje poznali się zdecydowanie lepiej niż dotychczas. Dużo rozmawiali o swoich marzeniach, pragnieniach, wadach czy zaletach. Dali sobie czas, o który Demi prosiła przy ostatniej wizycie. Czas wykorzystali na polecanie sobie nawzajem filmów, muzyki czy potraw. Stawali się dobrymi przyjaciółmi, którzy z czasem zapragnęli w końcu się spotkać. 

Tym razem Demi do stolicy Wielkiej Brytanii przyleciała w sprawach całkowicie prywatnych. Ukończona praca nad albumem, kilka koncertów i zakończenie castingów do III edycji X Factor, dały jej możliwość kilkutygodniowego urlopu, który postanowiła spędzić w innym kraju, na innym kontynencie. Gdy bukowała bilet na lot do Europy nie była pewna tego, czy powinna tutaj przylecieć. Obawiała się, jak zareaguje Niall, gdy znowu się spotkają. Ale on, nie dość, że z wielkim entuzjazmem zaproponował, że ją odbierze z lotniska, to jeszcze zaoferował nocleg w swoim domu. Takiej oferty nie mogła odmówić. Właściwie to nie chciała nawet brać innej pod uwagę. Spędzenie z nim czasu, po tych wszystkich rozmowach, było naprawdę ważne. 

Gdy tego ranka ich spojrzenia się spotkały, czuła ciepło rozlewające się po jej wnętrzu. Nie była pewna czy to sprawka tęsknoty, ale było to przyjemne uczucie, które tylko się rozwinęło, gdy para silnych ramion, owinęły się wokół jej talii. I chociaż ubrana była wówczas w rozciągnięte dresy, adidasy, a na głowie miała obszerny kaptur, czuła się przy nim komfortowo. Niall nie oceniał po ubraniu. On w ogóle nie oceniał, chociaż mówił wprost, kiedy czyjeś zachowanie bądź słowa, mu nie odpowiadały. Był szczery, a przy tym miły. Ludzie go kochali, oraz szanowali. Nie był tylko słodkim i uroczym chłopcem z Irlandii, który prócz żartów czy jedzenia, nie widzi nic więcej. Swoje wielkie, wolne serce w całości ofiarował muzyce, chociaż nieliczni uważają, że także jej. 

Przez przybierający na sile deszcz, zostali zmuszeni do porzucenia dalszego spaceru i ukrycia się w przyjemnych czterech ścianach domu Nialla. Demi pamiętała, gdy Niall podczas kilku rozmów wypytywał ją o odpowiedni kolor ścian w salonie, kuchni czy pokoju dla gości. Dopytywał co sądzi o wielkim telewizorze, czy kilku starych elementach, które towarzyszyły mu przez cały pobyt w rodzinnym mieście. Na samo wspomnienie, uśmiechnęła się szerzej, gdy chłopak wpuścił ją przodem do mieszkania. 

Pierwsze co poczuła po przekroczeniu progu, to bezpieczeństwo. Nie czuła tego, ani w Los Angeles, ani nawet w rodzinnym Dallas. Przytulne wnętrze, małego mieszkania otulały ją niczym najprzyjemniejszy koc do snu. Na czekoladowych ścianach, między rodzinnymi fotografiami, a zdjęciami z zespołem, znalazła też kilka ze sobą. Widząc jedno zrobione zeszłego roku na spacerze nieopodal London Eye, uśmiechnęła się szerzej, przesuwając po niej palcami. 

- Lubię to zdjęcie – odezwał się cicho Niall, zatrzymując się za jej plecami. – Ukazuje jaka jesteś naprawdę. Bez zbędnego makijażu, drogich ubrań czy niepotrzebnej biżuterii. Szczera i prawdziwa. A co najważniejsze, w końcu szczęśliwa. 

Na jego słowa dziewczyna zmarszczyła brwi, niepewna co właściwie powinna na to odpowiedzieć. Nikt, nigdy nie powiedział jej czegoś takiego. Była zakłopotana, zawstydzona i onieśmielona jednocześnie. Czy to w ogóle możliwe, by do takiego stanu mogła doprowadzić nas tylko jedna osoba? 

- Urocze – skomentował jej nieporadność cichym chichotem. – Może przebierzmy się w suche rzeczy, a później możemy coś zjeść i obejrzeć. 

- Brzmi świetnie – zgodziła się z nim, przechodząc do swojego tymczasowego pokoju. 

Pokój, w którym się zatrzymała był najmniejszy ze wszystkich. Z beżowymi ścianami, ciemnymi meblami i małym łóżkiem, sprawiał wrażenie lekko przytłoczonego. Ona jednak, chociaż spędziła w nim dopiero niespełna kilka godzin, czuła się dobrze. Przez znajdujące się na przeciwko drzwi okno, można było dostrzec panoramę Londynu na tle ciemnego nieba, opadów deszczu i jasnych błyskawic, które co jakiś czas przecinały niebo. Szybko przebrała się w dresy, a włosy związała w wysoki kok. Po rozwieszeniu ubrań w łazience, dołączyła do Nialla, który w podobnych rzeczach, co ona, parzył herbatę. 

- A podobno nie przepadasz za herbatą – odezwała się nagle, czym wystraszyła blondyna. Chłopak, nie spodziewając się jej tak szybko, opuścił kubek, roztrzaskując na kilkanaście mniejszych kawałków. Blondynka nie omieszkała skomentować tego cichym chichotem, wywołując u Nialla drobne rumieńce. – Och, ty się rumienisz. 

- Wcale nie – żachnął się, sięgając po zmiotkę. – Wydaje ci się. 

- No pewnie, że tak – mruknęła, obserwując jak chłopak za jednym razem zgarnął wszystkie odłamki na szufelkę, które następnie wyrzucił do kosza. – Więc, co będziemy jeść? 

- Co powiesz na chińszczyznę? 

- Czemu zawsze jesz chińszczyznę? – spytała, przekrzywiając głowę lekko w prawo, patrząc na niego pod innym kątem, z wciąż nie gaszącym uśmiechem. 

- Po prostu ją lubię – wzruszając niedbale ramionami, wyciągnął z kieszeni telefon, chcąc wybrać numer do restauracji, jednakże powstrzymała go przed tym dłoń Demi, która zacisnęła palce wokół jego nadgarstka. – Dee? 

- A ja lubię jak mówisz do mnie Dee – wyrwało się jej i nim mogła jakoś to cofnąć, poczuła palce chłopaka na swoich własnych, które jeszcze przed chwilą ściskały jego nadgarstek. – Lubię gdy zwracasz się do mnie Dee – powtórzyła, patrząc mu w oczy. – Brzmisz wówczas trochę jak dziecko, ale to urocze. 

- Ja lubię, gdy się uśmiechasz. Twój uśmiech jest zaraźliwy i bardzo szeroki. Zdecydowanie powinnaś robić to częściej – mimowolnie uśmiechnęła się w sposób, o jakim mówił, spuszczając na chwilę wzrok. Gdy ponownie na siebie spojrzeli, miała wrażenie, jakby atmosfera zrobiła się nagle cięższa. – Nie przestawaj się uśmiechać, Dee. 

- Przy tobie to raczej trudne, Niall. 

- Tak? – dopytywał, chcąc mieć pewność, którą bez problemu mógł dostrzec w jej brązowych tęczówkach. Nigdy nie kłamała. Zawsze mówiła prawdę, choćby niewiadomo, jak zawstydzająca była. Nie umiała owijać w bawełnę. Była szczera. To i wiele innych jej cech, sprawiło, że Niall zwyczajnie ją pokochał. Bez żadnego powodu. Bezinteresownie. – Uhm, wiesz… Jest coś, co muszę ci powiedzieć. Pewnie tym wyznaniem wszystko popsuję, ale nie umiem dłużej tego w sobie dusić. 

Denerwował się. Mogła to zauważyć gołym okiem. Właściwie nie musiała nawet patrzeć mu w oczy, by to wiedzieć. Całe jego ciało się trzęsło, jakby dostał dreszczy. Język plątał się, a wzrok spoczywał wszędzie z wyjątkiem jej twarzy. Zachowywał się jak nastolatek, który ma zaprosić dziewczynę na wiosenny bal, w obecności jej koleżanek. Jednak byli sami. W bezpiecznych ścianach jego mieszkania. Nie powinien czuć się w ten sposób, prawda? Nie powinien… 

Palce Demi splątały się z tymi należącymi do Nialla. Wolną ręką, podniosła jego podbródek, zmuszając go, by na nią popatrzył. Uśmiechnęła się lekko, odgarniając przydługie blond kosmyki z jego czoła. 

- Powiedz mi, Niall, co ci nie daje spokoju – poprosiła łagodnie. 

- Ja… Kocham cię – wydusił, natychmiast spuszczając wzrok. 

Blondynka zrobiła czegoś, czego się nie spodziewał. Czego nawet nie brał pod uwagę. Ponownie podnosząc jego podbródek do góry, wpatrywała się w chwilę w jego wielkie, czarujące, błękitne tęczówki, dostrzegając w nich każdy, nawet najmniejszy element. Drobne iskierki, niepewność, szczęście, miłość. Był w niej bezwarunkowo zakochany i ona, patrząc na niego w milczeniu, mogła w końcu to dostrzec. Uczucie, które dotychczas skrywał pod skorupą, dziecinnego chłopaka, wyszło na jaw. Dorosłe i pewnie. Bez żartu. Wiedziała, że nie mógłby jej skrzywdzić. Nie musiała tego od niego słyszeć, chociaż powtarzał to na okrągło. Wystarczył, że popatrzyła na niego. 

- Mogłam się tego domyślić – szepnęła, przejeżdżając opuszkiem wskazującego palca, po jego policzku. – Te spojrzenia. Uśmiechy. Czułe słowa. Troska. Wsparcie. Ty nie kochasz mnie od dzisiaj. Ty kochasz mnie od zawsze, prawda? – spytała, przybliżając swoje usta bliżej niego. Mogła poczuć zapach cytrynowej gumy do żucia i jego trzęsące się ciało. Niepewne tego, do czego dąży. 

- Pokochałem, od dnia, w którym po raz pierwszy, spotkaliśmy się na żywo – powiedział prosto w jej usta. – Od dnia, w którym po raz pierwszy, powiedziałaś do mnie „cześć” z tym przeklętym amerykańskim akcentem. Od dnia, w którym po raz pierwszy, spojrzałem ci w oczy i lekko zawstydzony odpowiedziałem „cześć, Demi. Jak się masz?”. Uśmiechnęłaś i pociągnęłaś rozmowę, a rano zobaczyłem, że zaczęłaś mnie obserwować. Nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia, ale gdy zobaczyłem twoje oczy, oniemiałem. Zwariowałem. 

- Niall? – wtrąciła się z łobuzerskim uśmiechem, przyciągając go bliżej siebie. 

- Tak, Dee? 

- Zamknij się i pocałuj mnie w końcu – wymamrotała prosto w jego usta. 

Pocałunek trwał… chwilę. To jednak wystarczyło by podpalić uśpione iskry. Chwila w zupełności starczyła, by poczuli jak ważni są dla siebie. By poczuli linię, która nieświadomie ich złączyła. Motyle tańczyły w ich brzuchach, a myśli zamieniły się w rzadki budyń. Kochali i byli kochani. Oboje zyskali to, czego dotychczas szukali. Zapewnienia, że istnieje dla nich jakaś osoba. Spędzili zbyt wiele czasu na oszukiwaniu się, że nie została im przepisana żadna osoba. Podczas pocałunku, wszystkie niepewności uleciały. Wyparowały. Stali się sobie bliżsi niż kiedykolwiek indziej. 

- Więc mnie kochasz, huh? – blondyn przytaknął, trzymając swoje dłonie na jej talii. Demi oblizała usta, bawiąc się swoimi palcami, które splątała na szyi chłopaka. – Dobrze, bo ja ciebie też kocham. 

Siedząc na czarnej sofie z pudełkami chińszczyzny na wynos, na kolanach, oglądali jeden z programów rozrywkowych, skradając sobie co chwilę pocałunki, czy wymieniając długie, pełne miłości, spojrzenia. Nie potrzebowali restauracji pięciogwiazdkowej, by poczuć się wyjątkowo. Wystarczyła im sofa, telewizor, jedzenie na wynos i obecność siebie nawzajem. 

- Przeprowadź się do mnie – powiedział cicho Niall, zakładając pasma długich włosów Demi, zza jej ucho. Mimowolnie przejechał palcami po tatuażu w kształcie piórka, które za nim się czaiło, uśmiechając się przy tym lekko. – Nie chcę cię znowu żegnać. 

- Ja też nie. Ale przeprowadzka z Los Angeles do Londynu, wcale nie jest taka łatwa. Poza tym mam zobowiązania, Niall. Nowy sezon X Factora, trasę koncertową. Ale… - urwała, przegryzając dolną wargę – może mogłabym przywieść tutaj kilka rzeczy? Pod warunkiem, że i kilka twoich znajdzie się u mnie. 

W odpowiedzi złożył na jej czole delikatny pocałunek, uśmiechając się lekko.

poniedziałek, 1 lipca 2013

[14] Wake me up

Tytuł: Wake me up ( obudź mnie )


Autorka: @katie093

Występują: Emma, Eleanor, Liam, Louis, Harry, Niall, Zayn, Karen, lekarz

Gatunek: Romans

Ilość słów: 6 792

Ilość stron: 10

Opis: Emma, po powrocie do ojczyzny, z której uciekła po zdradzie chłopaka, dowiaduje się, że jest on w śpiączce. Czy ta informacja obudzi w niej zapomniane cechy, uczucia i emocje, które tak starannie ukrywała przez dwa lata na innym kontynencie?






***


Spojrzałam przez okno samolotu na coraz bardziej powiększające się budynki na ziemi. Ostatnio byłam tu 3 lata temu, jeszcze jako zupełnie inna osoba. Imię , nazwisko, data urodzenia  i tego typu stałe rzeczy zostały bez zmian, ale poza tym zmieniło się chyba wszystko. Nie byłam już tą samą skromną, wrażliwą, sympatyczną osiemnastolatką, która wszystkim się podporządkowywała. Teraz było na odwrót i to wszyscy inni się mi podporządkowywali. Przede wszystkim byłam starsza o dwa lata. O dwa lata w bezwzględnym show-biznesie, który nauczył mnie dążenia do celu za wszelką cenę i pokazał mi, jak robić dobrą minę do złej gry. Czasami nie byłam już do końca pewna czy nadal jestem sobą, czy może już zupełnie stałam się produktem menagmnetu, który tak starannie kreowali przez ostatnie dwa lata ludzie w większości mi nieznani. W sumie nie robi mi to większej różnicy, bo dopóki robię swoje, to obie strony są zadowolone. Ja zarabiam pieniądze, oni na mnie też, a ja dodatkowo się spełniam zawodowo, żyjąc w luksusach o jakich kiedyś nawet nie śniłam.
No i wracam na stare śmieci… Ale nic już nie będzie takie samo, pomyślałam rozpoznając charakterystyczne miejsca ukochanej stolicy, która bardzo długo była moim domem. Dzieciństwo spędziłam w zachodniej Anglii, ale potem wyjechałam do Londynu za chłopakiem, który zaczął robić karierę, a ja chciałam go wspierać, nawet jeśli miało to oznaczać opuszczenie rodzinnego domu.
- Podchodzimy do lądowania, prosimy o zapięcie pasów. - Usłyszałam głos stewardessy. Posłusznie zapięłam pasy i dopiłam lampkę szampana – mój niezmienny umilacz podróży. Chociaż teraz pieniądze dla mnie nie grają żadnej roli i mogę sobie na to pozwolić. Pamiętam, jak jeszcze całkiem nie dawno nie mogłam sobie pozwolić na puszę Pepsi w klasie ekonomicznej, a teraz…
Ponownie wyjrzałam przez okno, gdzie zauważyłam już Heathrow.
Nic się tu nie zmieniło...
Nikomu nie wspomniałam o swoim przyjeździe. Niestety niektóre brytyjskie gazety pisały o tym, że znana w USA "celebrity" dzisiaj wyląduje w Londynie i będzie pracować z jakimś tam zespołem. Lecz w głębi duszy miałam nadzieję, że nikogo z dawnych znajomych tu nie będzie, nie chciałabym wracać do przeszłości. Nie po to stąd wyjechałam, urywając wszystkie kontakty, żeby teraz ponownie wracać do tego samego.
Poczułam lekkie trzęsienie samolotu, gdy koła łączyły się z asfaltem na ziemi.
- Dziękujemy państwu za skorzystanie z naszych usług i życzymy miłego pobytu w Londynie. Prosimy o spokojne opuszczenie pokładu, gdy wszystkie lampki zgasną i drzwi zostaną otwarte. – Gdy tylko stało się to możliwe bez łamania regulaminu przelotu, rozpięłam pas i szybko wyszłam z samolotu, jako jedna z pierwszych. Równie szybko przeszłam przez rękaw i udałam się do odprawy, która niestety była konieczna na lotach międzykontynentalnych. Po piętnastu minutach mogłam spokojnie udać się do wyjścia. Nie marzyłam już o niczym innym niż gorącej kąpieli w hotelu. I może jakiś masaż? W końcu, kto mi zabroni?
Nie oglądając się, założyłam na nos duże okulary i szybko ruszyłam z odebranymi już walizkami do wyjścia.
- Emma! - usłyszałam za sobą znajomy głos. Głos, który nadal lubiłam i należący do osoby, która zawsze była przy mnie niezależnie od tego, jaką głupotę akurat zrobiłam. Z nią też zerwałam kontakt po wyjeździe. Wolno się obróciłam w stronę, z której dochodził głos. I zobaczyłam to, czego mój umysł nie chciał zobaczyć - ale za to serce pragnęło.
- Eleanor? - zapytałam z niedowierzaniem. Brunetka szybko zaczęła iść w moją stronę. Tak długo się nie widziałyśmy... Gdy tylko znalazłyśmy się obok siebie, rzuciłyśmy się w swoje ramiona. Lecz po chwili przypomniało mi się, kim teraz jestem i kim powinnam być. Oderwałam się od byłej przyjaciółki na śmierć i życie i rękoma wyprostowałam swoją bluzkę, próbując ukryć zdenerwowanie. - Co tu robisz? - zapytałam oschle. Nie, nie mogę! Muszę ją jakoś spławić, bo inaczej to wszystko wróci i cała moja praca nad sobą, całe te dwa lata pójdą na marne!
- Przyjechałam cię odebrać z lotniska, to takie dziwne? – El zdziwiła się nagłą zmianą nastrojów.
- Tak. Sama bym sobie poradziła, nie potrzebuję żadnej pomocy. – Prawie że warknęłam. Ciężko przychodził mi ten ton, bo w głębi serca czułam, że nadal kocham tę dziewczynę. Ale przecież już zdecydowałam, kim chcę być…
- Dobra, daruj sobie. – Westchnęła dziewczyna sięgając po jedną walizkę, aby mi pomóc. Jak zwykle uparta.
- Zostaw to! – krzyknęłam, uciekając od niej wzrokiem. Bałam się, że jeden kontakt wzrokowy z brunetką i już totalnie się w sobie pogubię, a co gorsza, mogę nawet znowu stać się „tamtą” dziewczyną. – Nie wyraziłam się jasno? Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Gdyby było inaczej, poprosiłabym o to kogoś z obsługi. To samo tyczy się ciebie. Prosiłam cię, żebyś tu przyjeżdżała? Nie, nie prosiłam. Więc daj mi święty spokój i wracaj do swoich spraw, a do moich się nie wtrącaj.
Calder stanęła w szoku. Nie mogła uwierzyć, że nadal jestem tą samą osobą, która kiedyś była dla niej niemal jak siostra. Cóż, w sumie nie jestem. I do tego momentu było mi z tym bardzo dobrze.
- Ems, co ci się stało..? Dlaczego na mnie podnosisz głos..? – zapytała, ledwo wierząc własnym zmysłom. Bo prędzej mogła uwierzyć w wadę własnego wzroku i słuchu niż w to, że to ta sama dziewczyna.
- Bo mnie denerwujesz.  – Wysyczałam, coraz bardziej grając złą, niż tak naprawdę nią będąc. - Zmieniłam się. Nawet nie wiesz jak bardzo. Jestem samodzielna. Nikomu się nie podporządkowuję. Nie potrzebuję tutaj przyjaciół. Mam kilka zaufanych osób w Stanach i nikt więcej do szczęścia mi nie jest potrzebny. A już na pewno nikt z WAS.
- Ale my potrzebujemy ciebie, niezależenie od tego, jak bardzo próbujesz sobie wmówić, że jesteś kimś innym. Zabieram cię do domu. – Dziewczyna podniosła tę walizkę i szybkim krokiem poszła w kierunku swojego samochodu. Ja tylko prychnęłam pod nosem i szybko ją dogoniłam.
- Mam zarezerwowany pokój w Grand Hotel. Możesz mnie tam zawieść, skoro tak bardzo ci na tym zależy.
- Zależy. Potem musimy pogadać, bo wiele się zmieniło. Na gorsze. I mam wrażenie, że tylko ty możesz tu coś zaradzić.
- Nie mam czasu na zabawy charytatywne. Przyjechałam tu tylko i wyłącznie do pracy. – Odpowiedziałam wsiadając do wozu.
- I właśnie dlatego układasz choreografię i reżyserujesz teledysk dla Little Mix, z którego jedna wokalistka jest dziewczyną Zayna?
- Co? – Zdziwiłam się. – Nawet o tym nie wiedziałam… Szkoda, że już podpisałyśmy umowę…
- Jasne, a ja jestem królową Anglii. – Odpowiedziała ironicznie Eleanor.
 


- Wow, ładny masz ten pokoik. - Powiedziała El odkładając walizkę koło kanapy.
- Wiem, innego bym nie chciała. - Odszczeknęłam . - Więc o czym chciałaś tak pilnie porozmawiać? Zamieniam się w słuch. - Sztucznie się uśmiechnęłam, ale i tym razem  przyjaciółka wykazała się niesamowitą cierpliwością. Chciałam już jedynie, żeby tylko sobie poszła. Czułam, jak z każdą sekundą w jej towarzystwie zapominam o całych dwóch latach w Stanach, a NIE MOGŁAM SOBIE NA TO POZWOLIĆ. Nie pozwolę jej tego zniszczyć!
- Po twoim nagłym wyjeździe wszyscy próbowali się z tobą kontaktować. Telefon, mail, Twitter, Facebook... Wszystko usunęłaś albo zmieniłaś adres lub numer. – Zrobiła krótką pauzę, żeby sprawdzić moją reakcję, ale mój wyraz twarzy stawał się jeszcze bardziej obojętny niż wcześniej. -  Liam wariował. Nie mógł sobie wybaczyć tego, co zrobił. Poza tym, dlaczego zostawiłaś MNIE? Akurat wtedy sama byłam wściekła na Liama i doskonale cię rozumiałam, ale nie miałaś powodów, żeby mnie tak porzucać!
- Daruj sobie... Nie będę tego słuchać. – Z całych sił powstrzymywałam łzy, a poczucie winy powoli mnie zaczynało wypełniać. -  Jeśli masz zamiar lamentować nad jego ciężkim losem, to możesz od razu wyjść i pozwolić mi odpocząć.
- Musisz. Jesteś mi to winna.
- A ten wieczór zapowiadał się tak miło, zanim cię zobaczyłam na Heathrow…  - Mruknęłam i wyszłam na taras z butelką wody z hotelowego barku. Może świeże powietrze pozwoli mi się uspokoić  i powstrzymać te powracające uczucia.
- Przez te 3 lata z nikim się nie związał, bo twierdził, że nikt nie jest tak wspaniały jak ty. W pewnym momencie w Internecie i gazetach u boku różnych gwiazdek zaczęła się pojawiać jakaś nowa postać.  To byłaś ty. Payne, widząc ciebie w nowej odsłonie, zrozumiał, że masz nowe życie. Bez niego. Domyślił się, że cię już stracił na zawsze. Kilka miesięcy temu miał wypadek samochodowy... - Zniżyła głos.
- I dobrze mu tak, zasłużył sobie. - Powiedziałam przez zaciśnięte zęby.  – Złych ludzi spotykają złe rzeczy.
- Od tego czasu jest w śpiączce. – Zapewne przyszła pani Tomlinson mnie zignorowała i kontynuowała. -  Lekarze nie dają wielkich szans na to, że się obudzi. Teraz leży w północnym Londynie. Przez cały czas ktoś przy nim jest: Ja, Zayn, Harry, Louis, Niall,  jego siostry, rodzice…  Mówimy do niego, opowiadamy, co się teraz dzieje, czytamy gazety, puszczamy muzykę, czytamy książki. Robimy wszystko, żeby nie utracił kontaktu ze światem zewnętrznym. Wierzymy, że nas słyszy, ale po prostu jego ciało nie może nam dać znaku, że tak jest naprawdę.  Bo żeby się wybudzić, to on musi mieć siłę do walki, musi chcieć żyć. Ale on już nie chce. Żadne rehabilitacje, żadne ćwiczenia, żadne pieniądze nie są w stanie mu pomóc, jeśli on tego nie chce. On po prostu cię potrzebuje.
Gdy do mnie dotarło to, co przed chwilą powiedziała Eleanor, niechcąco wypuściłam z rąk szklankę, która rozbiła się o posadzkę balkonu z okropnym hukiem. Złapałam się balustrady, żeby nie wypaść, tak mocno ścisnęłam poręcz, że prawie krew przestała mi płynąć w dłoniach. Ledwo mogłam złapać oddech. Poczułam wszech ogarniający mnie strach. Poczułam wszystko to, co przez te trzy lata ukrywałam gdzieś głęboko w sobie: miłość i troskę.
- J-jak to „w śpiączce”? – wydusiłam z siebie. Oczy miałam szeroko otwarte, wpatrywałam się w jakiś punkt, który był widoczny na horyzoncie, starając się doprowadzić do porządku.
- Nie słuchasz mnie? MIŁOŚĆ TWOJEGO ŻYCIA JEST W ŚPIĄCZCE! – Widocznie nawet El w końcu może się skończyć cierpliwość. – I teraz tam jadę, bo akurat Lou przy nim siedzi. Jedziesz ze mną? – zapytała. Nagle się obróciłam w stronę brunetki i przez chwilę otwierałam usta i zamykałam, jakbym nie wiedziała, co powiedzieć.
- Ja… Nie mogę. On nie jest miłością mojego życia. Nie mogę… – Spuściłam głowę. – Nie mogę wracać do przeszłości. A wy wszyscy nią jesteście. Stany wiele mnie nauczyły, zmieniły mnie w inną osobę, której nikt się nie sprzeciwi, bo się boi. Stany zmieniły mnie w choreografa, o którego się biją gwiazdy światowego formatu. El, nie chcę z tego rezygnować i znowu być tamtą osobą, od której uciekałam ostatnie dwa lata. Nie chcę, nie mogę. Zrozum to.
- Staram się, ale nie mogę. – Calder założyła ręce na klatce piersiowej. – Czytałam wiele o tobie, gdy się zabawiałaś na salonikach w Los Angeles, Nowym Jorku, Chicago. Mówiłaś, że byłaś szczęśliwa. Nie wierzę w to. Na wszystkich zdjęciach w oczach miałaś pustkę…
- Nie wiesz, o czym mówisz.
- … i widać na nich, że nie jesteś naprawdę szczęśliwa i co gorsze, jesteś najbardziej samotną znaną mi osobą. Byłaś szczęśliwa, dopóki stąd nie wyjechałaś. I nie oszukujmy się, tęsknisz za Nim.
- Przestań! Jak według ciebie mam tęsknić za kimś, kto mnie zdradził, mimo że doskonale wiedział, że jak tylko coś takiego się stanie, to nie będzie drugiej szansy?! Poza tym tam też miałam przyjaciół! Przyjechałam tu tylko do pracy, za dwa miesiące tam wracam i wszystko znowu będzie tak jak być powinno. Wy tutaj, a ja sześć tysięcy kilometrów dalej!
- Przyjaciół? W tym momencie poczułam się obrażona. – Brązowooka zaczęła krzyczeć. -  Tamci ludzie traktują cię jak przedmiot, dzięki któremu mogą stać się sławni. Jak szczebelek na drabinie, po której wspinają się na szczyt. WYKORZYSTUJĄ CIĘ. – Zrobiła małą przerwę. - Ile razy ktoś do ciebie przyszedł, żeby chociaż zrobić ci herbatę, gdy byłaś chora, pomóc? – zapytała. Na te słowa milcząc spuściłam wzrok i odwróciłam się plecami, unikając kontaktu wzrokowego.
- Nikt. Tak też myślałam. U nas było troszkę inaczej, prawda? – zapytała retorycznie. – Ale to ONI są twoimi przyjaciółmi, mimo że mają ciebie głęboko w dupie. Chociaż nie. Przecież są razem z tobą na tych wszystkich imprezach z fotoreporterami. Przecież cię uwielbiają taką jaką jesteś, a to, że jesteś sławna nic dla nich nie znaczy. Szkoda tylko, że ich przyjaźń znika wraz z dziennikarzami. –Zbliżyła się do mnie i dokończyła szeptem. – Jeśli w to wierzysz, to naprawdę się zmieniłaś. Ale na gorsze. – Szybko zabrała swoją torebkę i wyszła z pokoju.



Podczas pobytu w Stanach przeszłam elementarną przemianę. Ten kraj mnie zmienił, ci ludzie, ta kultura. Nauczyłam się żyć na nowo po swojej małej, własnej tragedii i złamanym sercu. Przez te 2 lata wspinałam się na szczyt kariery, co w mojej „kategorii” nie było wcale łatwe, bo tutaj ludzie z moim zawodem zazwyczaj stoją obok czerwonego dywanu, a nie na nim. Nie, nie jestem piosenkarką ani aktorką, ani modelką. Jestem choreografem i reżyserem muzycznym, zaliczanym aktualnie do światowej czołówki. W czasie pobytu w USA ułożyłam dziesiątki układów tanecznych na całe trasy koncertowe gwiazdom światowego formatu. Osiągnęłam to, co chciałam. Co jakiś czas, gdy dosięgał mnie nostalgiczny nastrój, myślałam, czy to wszystko było warte wyjazdu z UK, porzucenia praktycznie wszystkich kontaktów – z przyjaciółmi, z chłopakiem, z którym już byłam od ponad 3 lat, jeszcze zanim zaczął się wokół niego ten cały szał… Właśnie, byłam. Pewnie nadal bym była, gdyby on tego nie spieprzył.  Ponad 3 lata razem, tyle wspólnych planów na przyszłość, nawet już wybraliśmy imiona dla swoich dzieci, a on droczył się ze mną, wymyślając coraz to głupsze sposoby na oświadczyny. Ale on mnie zdradził. Na trzeźwo czy po pijaku – nie ważne. Ważne, że w naszej sypialni, pościeli… Zaczęłam się nim brzydzić, nie mogłam na niego patrzeć, a w UK było go wszędzie pełno. Właśnie wtedy podjęłam decyzję o wyjeździe na inny kontynent, byle jak najdalej od niego. Tam zaczęłam nowe życie. Zaczęłam się inaczej ubierać, zmieniłam fryzur. Przestałam być dla wszystkich dookoła miła, nauczyłam się dążyć do celu po trupach. Wiele ludzi mnie nienawidziło, ale tyle samo mnie podziwiało i zazdrościło odwagi i determinacji. Delikatnie mówiąc, ze skromnej i wesołej dziewczyny „z sąsiedztwa” zamieniłam się w wredną, wielkomiejską sukę, która wie czego chce i to dostaje.



Po wyjściu Eleanor jeszcze długo wpatrywałam się w panoramę miasta myśląc o tym, co przed chwilą usłyszałam. Walczyłam ze swoją „dawną ja”, która dobijała się ze środka i chciała przejąć kontrolę nad moim życiem i rwała się do kliniki, do Niego, żeby przy Nim być, trzymać Go za rękę i wspierać jak tylko się da.
- Szlag by to! – krzyknęłam zdenerwowana i wróciłam do pokoju.  Chodziłam po pokoju i próbowałam zebrać myśli, aż mój wzrok zatrzymał się na laptopie wystającym z torby. Niewiele myśląc wyjęłam go i usiadłam na kanapie. Gdy tylko się uruchomił, wpisałam w przeglądarkę cztery zwyczajne słowa, które w połączeniu mroziły mi krew w żyłach: „liam payne coma accident”. Nawet nie zauważyłam, gdy w trakcie czytania kolejnego artykułu wypełnionymi zdjęciami z miejsca wypadku, połączonymi ze zdjęciami szczęśliwego chłopaka, zaczęły spływać mi łzy strumieniami po policzkach. Jakim cudem to przegapiłam? To prawda, raczej rzadko korzystałam z Internetu poza pocztą, ale…
- O Boże… - Załkałam, podciągając kolana pod brodę i mocno je obejmując ramionami. – Liam, nie… - Nie mogłam powstrzymać ani płaczu, ani powracających uczuć. Ta moja gorsza część mówiła, że sobie na to zasłużył, zdradzając mnie z jakąś lafiryndą, ale druga część, ta już dawno zapomniana, przeżywała katusze wyobrażając sobie miłość mojego życia w śpiączce od kilku miesięcy. – Weź się w garść, do cholery! – krzyknęłam do siebie, energicznie wstając z kanapy i idąc do łazienki, po drodze wyciągając z walizki dżinsy i niewyróżniającą się bluzkę. Jak zobaczyłam swoje zapłakane odbicie w lustrze, aż się z siebie zaśmiałam z pogardą.
- Czułam, że pomysł z przyjazdem tutaj jest do dupy. – Mruknęłam do siebie, ściągając ciuchy i wchodząc pod gorący prysznic.
Zastanawiałam się, czy mój aktualny pomysł jest dobrym pomysłem. Ale to się pewnie okaże w przeciągu jakichś dwóch godzin.



- Gdzie jest jego pokój? – zapytałam przez telefon El, wychodząc z taksówki.
- Cześć, u mnie wszystko w porządku.
- Gdzie jest jego pokój, nie dzwonię na pogaduchy. – Nie mam czasu ani ochoty się przekomarzać.
- Trzecie piętro, zaraz za pierwszym skrętem w prawo. Będę przed drzwiami. – Rozłączyłam się i szybko zlokalizowałam wejście do kliniki, a następnie windę. Miałam wrażenie, że to jest najwolniejsza winda na świecie, ale w końcu usłyszałam upragniony dźwięk z głośników, po którym od razu otworzyły się drzwi windy, a ja prawie z niej wybiegłam, kierując się w stronę pokoju Payne’a.
- A jednak się skusiłaś… - El jak zapowiedziała, tak stała przed przeszklonym pokojem. Nawet nic jej nie odpowiedziałam, po prostu stanęłam jak słup przed szklaną ścianą i patrzyłam na śpiącego chłopaka, który teraz był chyba w trakcie jakichś ćwiczeń.
- Teraz ma rehabilitacje. Na szczęście mamy wszyscy wystarczająco dużo pieniędzy, żeby Liam miał je na tyle często, aby po wyjściu ze śpiączki mógł normalnie funkcjonować.
- Emma! – usłyszałam za sobą znajomy głos i kroki zbliżające się w moją stronę, ale nie byłam w stanie odwrócić wzroku od twarzy Liama. Jednak kątem oka zauważyłam, jak Louis obejmuje Eleanor i całuje ją w policzek. – Zaraz się skończy rehabilitacja i zostawimy was samych.
- Ok. – Tylko tyle byłam w stanie wydukać. W mojej głowie krążyły nieustannie obrazy chłopaka na noszach, wnoszonego do karetki, czy wyciąganego ze zmiażdżonego samochodu, w którym jeszcze nawet razem jeździliśmy. Patrzyłam jak młody rehabilitant ćwiczy nogi i ramiona Liama i jedyne, co chciałam wtedy zrobić to wejść tam i poprosić go, żeby pokazał mi, jak to się powinno robić, żebym tylko ja mogła go dotykać.
Nie minęło więcej niż pięć minut, jak nieznajomy wyszedł, lekko uśmiechając się do El i Louisa. Od razu weszłam do pokoju i usiadłam na krześle obok łóżka. Widziałam, jak rusza się klatka piersiowa Liama, jak ruszają się nozdrza. Wyglądał tak samo, jak zawsze, kiedy spał, obok mnie…
- Mówiłaś, że potrzebujecie mojej pomocy. – Zwróciłam się szeptem do brunetki, jakbym bała się go obudzić z tego spokojnego snu. – Czyli czego ode mnie oczekujecie?
- Po prostu masz się odzywać. Chcemy, żeby Liam usłyszał twój głos. Wtedy sprawdzimy, czy reaguje na bodźce z zewnątrz.
- A w jaki sposób?
- On jest podłączony do różnej aparatury, między innymi do tej maszynki, która pokazuje jego rytm serca. Wydaje nam się logiczne, że gdyby ciebie usłyszał, coś by się zmieniło. Wszyscy wiedzą, jak na niego działasz. – Wyszczerzył się głupkowato Louis. - Próbowaliśmy wcześniej z samym twoim imieniem, ale to nie działało.
- Czyli się odezwę i mogę sobie iść? – zapytałam, próbując przywołać z powrotem swoje nowe oblicze.
- Zależy. – Uśmiechnęła się tajemniczo dziewczyna.
- Od czego?
- Jeśli nie będzie żadnej zmiany, to sobie możesz iść. A jeśli będzie… To wolelibyśmy, żebyś troszkę z nim pogadała. Mogłabyś mu powiedzieć, że mu wybaczyłaś.
- Ale tego nie zrobiłam! – krzyknęłam wzburzona.
- Ciiii… Nie krzycz. W każdym bądź razie mogłabyś być miła. – Brunetka wzięła z fotela swoją torbę, zerkając na monitor.
- Widzicie, cały czas gadam, a nic się nie zmienia.  – Wskazałam na urządzenie pokazujące bardzo miarowy rytm, bez żadnych zmian.
- Posiedź z nim jeszcze trochę, my musimy się zbierać.
- No to cześć. – Nawet nie miałam zamiaru wstawać z tego krzesła, więc musieli się obyć bez gorących pożegnań.
- Cześć, Liam. – Powiedziałam, gdy tamta dwójka już opuściła pokój, a następnie zerknęłam na monitor. Dalej bez zmian. – To ja, Emma. Jestem tutaj. – Ścisnęłam jego dłoń, pragnąc, aby on ten uścisk odwzajemnił, przynajmniej minimalnie, żeby dał jakiś znak… - Jestem przy tobie. I będę przez najbliższe dwa miesiące. – Przyłożyłam swój policzek do jego dłoni. Zawsze miał ciepłe dłonie i stopy, w przeciwieństwie do mnie. Zawsze ja się kładłam na kanapie, a on siadał na moich stopach – idealna symbioza. – Widziałeś, jacy El i Louis są szczęśliwi? – zaczęłam swój wywód. – I kto ci tego bronił? – zadałam pytanie i zrobiłam przerwę. Wzięłam głęboki oddech i wolną ręką wytarłam łzy, które zaczęły się zbierać w kącikach oczu. – Nigdy z tobą nie rozmawiałam o tym, co się wydarzyło. Może to  był zwykły błąd, może tchórzostwo. Wolałam wyjechać i cię już nigdy więcej nie spotkać. Tak było łatwiej… A teraz nadszedł czas na tę rozmowę. Przynajmniej nie będziesz mi przerywać, jak widać wszystko ma swoje plusy. – Zaśmiałam się. - Chcesz wiedzieć, co czułam? Zazdrość, nienawiść, żal, zawód… I setki innych emocji. Zawiodłam się na tobie. Ufałam ci bardziej niż komukolwiek innemu w całym swoim życiu, a tu nagle wracam wcześniej z wieczoru panieńskiego znajomej, a ty się pieprzysz w moim łóżku z jakąś dziewczyną. Byłam w szoku. Nie mogłam oddychać. Czym prędzej wybiegłam z domu i pobiegłam do El. Przez całą drogę płakałam. Nawet nie wiesz, jaka czułam się beznadziejna. Byłam pewna, że to z mojej winy. No bo przecież coś musiałam robić źle, skoro zapragnąłeś innej, prawda? – Zrobiłam lekką pauzę i wypuściłam jego dłoń. Objęłam się ramionami, starając poradzić sobie z tymi wspomnieniami, które były tak dla mnie bolesne. - Na szczęście po dwóch butelkach wina wypitych z Eleanor doszło do mnie, że to przecież tylko i wyłącznie twoja wina, przecież ja tamtej zdziry nie przeleciałam, tylko ty. Wtedy poczułam ogromną potrzebę pokazania światu, na co mnie stać, że jakiś drań nie jest w stanie popsuć mi życia. Dlatego pod twoją nieobecność spakowałam się i poleciałam najbliższym lotem do Stanów. Tam się zmieniłam, a przynajmniej tak mi się wydawało. Schudłam, zapuściłam i zafarbowałam włosy, zaczęłam się odważniej ubierać, zresztą pewnie widziałeś zdjęcia. Jak się zrobiło o mnie głośno, zaliczono mnie do dziesiątki najseksowniejszych kobiet w show biznesie – wtedy pewnie było ci łyso, co? Nareszcie robiłam to, co kochałam najbardziej na świecie – taniec. Treningi i tworzenie choreografii zajmowały cały mój czas. Potem do tego doszły imprezy, różne gale. W końcu stałam się kimś. Osiągnęłam swój cel. I wtedy poczułam okropną samotność. Co mi po tym, że mam pieniądze i sławę, skoro nie mam miłości i osoby, której by na mnie zależało, z którą mogłabym dzielić się swoimi sukcesami? Ale nie było na horyzoncie nikogo, kto mógłby zawojować mój świat jak poprzednik, czyli ty. – Głośno westchnęłam, nabierając siły na dalszą część wywodu. - Otaczałam się wieloma ludźmi, których uważałam za przyjaciół, ale nimi nie byli, co dzisiaj uświadomiła Calder, jak zwykle mądralińska. – Zaśmiałam się. -  Tak zleciały mi trzy lata. I teraz siedzę przy tobie, trzymając cię za rękę, zastanawiając się, co ja do cholery robię przy mężczyźnie, który połamał moje serce na miliard kawałków. Nie wiem. Ale wiem jedno. Chciałabym, żebyś się obudził. Bo One Direction musi nadal tworzyć muzykę, a bez ciebie to nie wypali i wszyscy o tym doskonale wiedzą. To taki oficjalny powód. A nieoficjalny… to taki, że w jakimś tam stopniu nadal mi na tobie zależy, a gdybyś odszedł, moje serce pobieżnie sklejone słabym klejem, znowu by się rozpadło na dwa razy tyle kawałków, co ostatnio. Tak, Liam. – Ciężko westchnęłam. -  Nadal zajmujesz szczególne miejsce w moim sercu, mimo że próbuję sobie wmówić, że jest inaczej. Ale coś za coś. Ja ci to powiedziałam, a ty masz się obudzić. Wysil się i otwórz te cholerne oczy, nie wiem, porusz ręką, cokolwiek. Nie po to wydałam kupę kasy na taksówkę, żeby tu przyjechać, nie po to tyle się nagadałam, żeby to miało pójść na marne. Przestań być tym „pain in the ass” i się obudź. – Zaśmiałam się, gdy przypomniało mi się to „powiedzonko”, którym często się do niego zwracałam.
- Dzień dobry! – do pokoju wszedł wesoły lekarz, przerywając moją „rozmowę” z Liamem. – Nazywam się Phil Baker i jestem lekarzem tego przystojniaka. A pani to..?
- Emma Jones… Przyjaciółka. –Podałam dłoń doktorowi. Z wyglądu był po trzydziestce, szatyn, zielone oczy. Ale ogólny efekt przeciętny. Chociaż uśmiechem sporo nadrabiał.
- Miło mi. Nie będę pani przeszkadzać, muszę tylko sprawdzić kilka rzeczy… - Powiedział pod nosem przeglądając papiery drukowane non stop przez maszyny. – Ooo… Widzę, że serduszko pana Payne’a wyraźnie przyspieszyło w trakcie kilkunastu ostatnich minut… Ciekawe…  - Spojrzał w moją stronę. – Od kiedy tu pani jest?
- Jakieś pół godziny… - Mruknęłam nie wierząc, że to się dzieje. I dlaczego nic nie zauważyłam? Czy to się dzieje przeze mnie? Czy to może nic nadzwyczajnego? Albo naprawdę mnie słyszy?
- W takim razie jak tak pani działa na tego śpiocha, to mogłaby pani tu jeszcze trochę posiedzieć, to może w ogóle się obudzi. – Zaśmiał się. – A tymczasem muszę iść do pozostałych moich śpioszków. Żegnam.
- Do widzenia… - Odprowadziłam go wzrokiem i ponownie zwróciłam się do bruneta. – Liam, co ty wyprawiasz? Słyszysz mnie? Ty cholero, jak się do jutra nie obudzisz, to już tu więcej nie przyjdę! – zagroziłam pamiętając, że Liam był zawsze podatny na szantaż. Mój kochany mięczak… pojawiła się myśl w mojej głowie, ale szybko ją odgoniłam. Żaden mój i żaden kochany, nie zapominaj co ci zrobił, o naiwna… Mój wzrok przykuł zegarek wiszący na ścianie. – Cholera, muszę już lecieć. Jutro od rano mam próbę. Podobno z dziewczyną Zayna, może być ciekawie. – Wstałam z krzesła i podniosłam z podłogi torbę. Pochyliłam się na twarzą Liama. – Walcz, Liam. Obudź się, proszę. Zrób to dla mnie. – Pocałowałam go w czoło, wdychając jego zapach i czym prędzej wyszłam z pokoju, bo inaczej jeszcze jedna chwila i znowu polałyby się łzy.
- Emma? – usłyszałam za sobą głos czekając na windę. Dokładnie tak samo jak poprzednio, tylko teraz był to głos kobiecy, doskonale mi znany.
- Wybacz, Karen, ale bardzo się spieszę. – Powiedziałam w stronę kobiety, lekko się obracając. Jego matka to już nie na dzisiaj, proszę, wystarczy mi już wrażeń… Jakimś cudem dokładnie w tym momencie przyjechała winda. Może jednak Bóg się ode mnie tak całkowicie nie odwrócił?
- Wiesz, że on wtedy jechał na lotnisko? – dotarło do mnie pytanie matki Liama. – Chciał lecieć do ciebie, żeby cię odzyskać… - Więcej do mnie nie dotarło, gdyż drzwi windy już się zamknęły. Oparłam się ciężko o ścianę. Chciał jechać do ciebie, żeby cię odzyskać… On wtedy jechał na lotnisko…


Trening z Little Mix był całkiem przyjemny, naprawdę dobrze się z nimi pracowało. Widziałam w spojrzeniu tej blondynki, Perrie, że Zayn dużo musiał jej o mnie opowiedzieć. Mimo to te kilka godzin upłynęło bardzo sympatycznie, a zazwyczaj na pierwszych jest rzeź.
- Halo? – odebrałam telefon, pakując swoje ciuchy po treningu do torby.
- Emma, tu Els. Harry przed chwilą do mnie dzwonił. Musisz szybko przyjechać do kliniki. Ja i Lou już jedziemy.
- Coś się stało? – zaniepokoiłam się.
- Harry powiedział, że Liam się... obudził. – powiedziała zszokowanym głosem Eleanor. Obudził się? Nie mogłam w to uwierzyć. Czyli ten rytm serca rzeczywiście był dobrym znakiem! Po części bardzo mnie to cieszyło, ale z drugiej strony przerażało. Co teraz będzie, jak się obudzi? Co się stanie z… nami?
- Zaraz tam będę.- Rozłączyłam się, zabrałam swoje rzeczy i wyszłam przed budynek. Na szczęście nie musiałam długo czekać na taksówkę, która zabrałaby mnie do kliniki.
Po drodze myślałam o wielu rzeczach, i wiele odczuwałam. Zastanawiałam się, czy wybudzenie się Liama na pewno ma coś ze mną wspólnego, czy to tylko przypadek, jakiś dziwny zbieg okoliczności. Czułam niepokój – skoro się obudził, to będę musiała spojrzeć mu w oczy, porozmawiać z nim. Bałam się tego, nie wiedziałam, czy byłam na to gotowa. Pewnie, wczoraj mogłam sobie do niego gadać, ale to jednak nie jest to samo co rozmowa z w pełni przytomną osobą. Nawet kilka razy chciałam zawrócić, zrezygnować z tego spotkania, ale w ostatniej chwili się rozmyślałam. Jakaś część mnie PRAGNĘŁA być obok niego, dotknąć go, zobaczyć jego brązowe, kochające oczy, jego uśmiech. Jego.
- 12.60 – taksówkarz oświadczył mi cenę przejazdu. Cóż, droższą taksówką jeszcze nigdy nie jechałam, ale nie miałam ani czasu, ani zamiaru się sprzeczać. Podałam mężczyźnie wyliczoną sumę i wyszłam z auta, które szybko odjechało.
Czym prędzej udałam się do głównego wejścia. Minęłam hol, recepcję i wsiadłam do windy, która poprowadziła mnie na oddział Liama. Od samego wyjścia z windy mogłam usłyszeć karcący głos Louisa.
- Wiedziałem, że w końcu wywiniesz nam taki numer. Myślisz, że nie mamy co robić tylko być ofiarami twoich żałosnych żartów?
- Co jest? – weszłam do pokoju i na kilka sekund uwaga zgromadzonych osób była skierowana na mnie. Na początku Harry, Niall i Zayn byli zdziwieni moim widokiem, ale dosłownie po kilku sekundach ich zdziwienie zastąpiło… radość? Cieszą się, że mnie widzą? Karen przywitała mnie ciepłym uśmiechem, co trochę mnie uspokoiło.
- Harry to sobie wymyślił. Payne się wcale nie obudził. A Lou jest na niego mocno wkurwiony. – Streścił Niall. Słucham..? Nie obudził się..? Nie wiem, dlaczego, ale poczułam ulgę. OK., jestem straszna, chociaż to w sumie żadna nowość zważając na ostatnie dwa lata mojego życia.
- Niall! Słownictwo! – skarciła blondyna pani Payne.
- Przepraszam, Karen.
- Wcale sobie tego nie wymyśliłem. – Wysyczał najmłodszy z zespołu z przymrużonymi oczami i złożonymi rękoma na klatce piersiowej. Jak już „zabił” Louisa i Nialla wzrokiem, skierował go na mnie, ale na szczęście nie w celu „zabicia”– Jak czytałem mu cotygodniowe kawały, w pewnym momencie się zaśmiał. Spojrzałem na niego i miał otwarte oczy. Uśmiechnął się do mnie, puścił oczko, i znowu zamknął oczy. Od tej pory ich nie otworzył.
- Takie coś często przydarza się rodzinom i przyjaciołom poszkodowanych. – Odezwał się, znajomy mi już, lekarz. – Wydaje im się, że poszkodowany się budzi.
- Nic. Mi. Się. Nie. Wydawało. – Warknął Styles.
Jeszcze raz spojrzałam na Harry’ego. Nigdy w życiu nie widziałam go tak pewnego swoich słów. Znając Liama, mógł taki numer wykręcić. Jeśli na czymś bardzo by mu zależało…
- Nie chcę być niegrzeczna, ale możecie mnie na chwilę zostawić sam na sam z tym śpiochem? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
- Coś się stało? – zapytała El.
- Nie, dlaczego? Po prostu muszę z nim w pewnym sensie porozmawiać, jeżeli takie coś można nazwać w ogóle rozmową…  Mam pewien pomysł.
- Nie ma sprawy, my i tak musimy wracać do studia, Els do pracy… - Lou, niech Bóg ci to wynagrodzi. Może i nawet w dzieciach.
- Ja też już pójdę, z tobą mój syn jest raczej bezpieczny. – Karen puściła mi oczko. – Wpadnę po obiedzie.
Lou zabrał ze sobą resztę bandy i takim to o to sposobem zostałam sama z tym nieszczęściem.
- Cześć, Liam. – Usiadłam na brzegu jego łóżka. – Wierzę Harry’emu jak chyba nigdy w życiu. Cały świat ma cię za najpoważniejszego z waszej piątki, a ty takie numery odwalasz i narażasz biednego Styles’a na złość pozostałych. Oj, nieładnie… Domyślam się, po co ta cała szopka. Ale nie masz co sobie robić nadziei. – Wstałam i podeszłam do okna. Padał deszcz, wiatr przechylał na różne strony drzewa. Ludzie szybko przebiegali z parasolami nad głowami, teczkami i innymi rzeczami, które mogłyby posłużyć jako ochraniacze przed letnim deszczem. Jakby się mieli rozpuścić.– Nie powiem tego, na co czekasz. Nie wybaczam ci. Nigdy ci tego nie wybaczę, nigdy. Zawsze będę mieć o to do ciebie pretensje, mimo że nie będę ci o tym mówić. Przez ostatnie dwa lata robiłam wszystko, żeby zapomnieć o tobie i o tym destrukcyjnym uczuciu do ciebie, a teraz to wszystko wróciło i chyba sama się w tym gubię… Jak jest w jednej piosence, pragnęłam cię od pierwszego wejrzenia, pokochałam od drugiego. Będę cię już pewnie zawsze kochać w jakiś pokręcony sposób i nie ma co tego ukrywać. Nie wiem, co będzie jak już się obudzisz. Ale na pewno nigdy już nic nie będzie takie samo. Ja nie będę taka sama. Nasz związek, jeśli w ogóle będzie, też nie będzie taki sam. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam ci tak zaufać, jak kiedyś. Nie wiem. Dlatego skończmy tę szopkę, wyjdź z tej cholernej kliniki, wróć do zespołu… - Pierwszy raz od pewnego czasu zabrakło mi słów. Deszcz działa czasami tak hipnotyzująco… Stałam nadal przy oknie wpatrując się w leśny krajobraz.
- Kocham cię, Emma. – Na dźwięk tych słów, wypowiadanych przez tę osobę, po całym ciele przeszły mnie dreszcze. Dawna „ja” aż się wyrywała, aby podbiec do łóżka i się do niego przytulić. Ale miałby mieć tak łatwo? Nieee… Odwróciłam się tyłem do okna, ale nie zrobiłam ani jednego kroku w stronę łóżka. Liam nadal leżał w tej samej pozycji, tylko głowę miał obróconą w moją stronę. Jego oczy były szeroko otwarte, przeszywały mnie na wskroś. Badał wzrokiem każdy centymetr mojej nowej „ja”. – Cześć. Pięknie wyglądasz.– Szepnął z lekkim uśmiechem. Było wyraźnie słychać, że jego głos od dawna nie był używany. Ale nie powiem, ta chrypka dodawała mu „tego czegoś”.
- Cześć.
- Nie będę się pytał, co u ciebie, bo wczoraj zrobiłaś mi niezły wykład. – Uśmiech zrobił się jeszcze szerszy. Boooożeeee, jak ja za tym tęskniłam. Ale zaraz, zaraz… „Wczoraj zrobiłaś mi niezły wykład”?!
- To ty to wszystko słyszałeś? – zdziwiłam się. Przecież takie rzeczy dzieją się tylko w filmach!
- Słyszałem wszystko prawie odkąd przenieśli mnie tu ze szpitala, czyli zapewne jakieś trzy tygodnie po wypadku. Będę musiał dziękować chłopakom, mamie, El i moim kochanym siostrzyczkom chyba na kolanach za to, że tu byli i mówili do mnie, czytali mi gazety. Inaczej umarłbym tu, ale z nudów.
- To dlaczego, do jasnej cholery, nie mogłeś obudzić się „oficjalnie” trochę wcześniej? – zaczęłam się denerwować.
- Rzeczywiście się twarda zrobiłaś…  - Zaśmiał się. - Myślisz, że nie próbowałem? To było strasznie dziwne… Widziałem was wszystkich normalnie, ale wiedziałem, że oczy mam zamknięte. Próbowałem ruszać powiekami, palcami, wykonać najmniejszy ruch. Nic. Ale widziałem was. Wczoraj jak weszłaś do pokoju nie wierzyłem, że to ty. Potem się odezwałaś i jakby coś we mnie pękło. Głosu się nie da podrobić. I jak potem lekarz zauważył, serce mi przyspieszyło. – Znowu się zaśmiał. – Zawsze tak na mnie działałaś. – Zrobił pauzę. – Chodź, usiądź. – Poklepał wolne miejsce na łóżku, mimo ograniczających jego możliwości ruchowe różne kabelki, linki i kroplówki. Cóż, tyle dla niego mogłam zrobić.
- Dlaczego zrobiłeś dzisiaj z Harry’ego debila? – Podniosłam brwi z uśmiechem.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz… - Ach, ten jego uśmiech…  Poczułam, jak tym razem mi, serce przyspiesza.- Poza tym miałem w tym ukryte cele. Które z resztą odgadłaś. Za dobrze mnie znasz.
- Bo się w ogóle nie zmieniłeś.
- Ty też, tylko to sobie wmawiasz.
- Może i masz rację. Ale nie mam zamiaru być tą samą grzeczną dziewczynką, która myśli o wszystkich innych z wyjątkiem siebie. Dobrze się czuję po tych zmianach.
- Nie chcesz być już grzeczną dziewczynką..? – powtórzył moje słowa. – Hmmm… Może być ciekawie. To której nocy chcesz mi to udowodnić?
- Payne! – ukłułam go palcem w żebra.
- Ała! Za co to?
- Dobrze wiesz za co. Niby taki grzeczny, a tylko o jednym umie myśleć…
- Ten typ tak ma. – Wystawił mi język niczym małe dziecko. – A poza tym stęskniłem się za tobą… - Ściszył głos i położył mi swoją dłoń na mojej. Odruchowo się uwolniłam od tego dotyku i odwróciłam wzrok  w stronę okna.
- Liam, ja… Nie jestem pewna, czy to ma sens….
- Sens? Według ciebie miłość nie ma sensu? – Na dźwięk tego słowa spojrzałam mu w oczy.  Chociaż ciężko było mi powstrzymać śmiech, tak strasznie to „miłość nie ma sensu” brzmiało. Kiedy moje życie zamieniło się w „Zbuntowanego Anioła”?
- Po prostu się boję.
- Czego?
- Że znowu…
- Cię zdradzę? Przeklinam ten dzień, w którym to się stało. – Wywrócił oczami. - Nie musisz mi tego wybaczać, bo sam sobie tego nigdy nie wybaczę. Twój wyjazd, brak kontaktu przez całe 2 lata, to była największa kara jaka mnie kiedykolwiek spotkała. – Wplótł swoje palce w moje, ale tym razem na tyle mocno, żebym nie mogła się z tego uścisku uwolnić. - Nie jestem w stanie powiedzieć ci wielu rzeczy, ale jest jedna, która aż mi się pcha na język. Kocham cię najmocniej na świecie i nie mogę sobie wyobrazić kolejnego dnia bez ciebie. Jestem w stanie zrobić dla ciebie wszystko. Jesteś moim osobistym powietrzem, bez ciebie nie mogę i nie chcę żyć. Chcę mieć ciebie przy sobie do końca życia.
- I obiecujesz, że… - chciałam dokończyć, ale brunecik mi przerwał.
- Obiecuję.
- Że zniszczysz swoją kolekcję „Przyjaciół” i oddasz Lokiego do schroniska? – zaśmiałam się, a za to Liam’emu uśmiech z twarzy zszedł jakby za dotknięciem magicznej różdżki. Po chwili jednak znowu się uśmiechnął.
- Już się prawie nabrałem! Ale przecież sama uwielbiam „Przyjaciół”, a do psiaka to nie jestem pewny, czy on bardziej uwielbia ciebie, czy ty jego.
- Ale dałeś się nabrać! – Szkoda, że nie miałam wtedy przy sobie aparatu, bo zdjęcie jego miny zrobiłoby w Internecie furorę.
- Wystraszyłaś mnie… To co mam ci obiecać?
- Że nigdy mnie nie zdradzisz. Że nie będziesz narzekał na waciki od demakijażu walające się przy lustrze w łazience. Że nie będziesz mnie budził w weekendy przed 12, chyba że cię o to wyraźnie poproszę. Że będziesz mnie głaskać po plecach, jak będziemy oglądać filmy albo mecze. Że będziesz zabierał mnie ze sobą do studia, żebym mogła usłyszeć wasze nowe kawałki przed resztą świata.
- Obiecuję. – wyszeptał i lekko podparł się na łokciach, dzięki czemu jego twarz znalazła się bliżej mojej. – Ale ty też musisz mi coś obiecać. Jak teraz będę wracać do domu, to ty wrócisz razem ze mną. I w przeciągu najbliższych trzech lat zostaniemy małżeństwem. Ale nie martw się, to nie są oświadczyny. I będziemy mieć śliczne, zdolne dzieci, Mayę i Arthura, tak jak planowaliśmy.
- Trochę się zapędziłeś, szczególnie, że sporo jeszcze musimy obgadać, ale na powrót z tobą do domu chyba mogę się zgodzić…  Ale wybacz, śpisz na kanapie. – Uśmiechnęłam się zerkając na jego coraz bardziej zbliżające się usta. Boże, naprawdę to wszystko się działo tak szybko, czy tylko mi się wydawało? Czy naprawdę kilka minut temu nie byłam w ogóle pewna, że się z nim zwiążę, a teraz prawie obiecuję mu małżeństwo? Jezu...
- Okej, ale i tak oboje doskonale wiemy, że masz za dobre serce i wpuścisz mnie do łóżka już pierwsej nocy… – Mruknął, zamykając oczy. Również zamknęłam i czekałam aż w końcu mnie pocałuje, aż w końcu poczuję jego usta, język, wszystko to, za czym tak tęskniłam.
- Żebyś się nie zdziwił…
Nagle ktoś głośno kaszlnął. Szybko się od siebie odsunęliśmy, jak dwoje nastolatków, którzy są przyłapani w „akcji” przez ojca dziewczyny.
- Witamy z powrotem, panie Payne! – lekarz z uśmiechem od ucha do ucha podszedł do maszyn i zaczął przeglądać różne wydruki. - To nam chyba już nie będzie potrzebne. – Wyłączył kilka z nich. – Niedługo przyślę pielęgniarkę, żeby odłączyła kroplówkę. I za chwilkę wychodzę, żebyście mogli kontynuować. – Zaśmiał się zezując to na mnie, to na Liama.
- Właściwie to ja już wychodzę… - Mruknęłam zakładając torbę na ramię.
- Ems, zostań jeszcze… - Szepnął Liam.
- Niech pani zostanie, chłopak się dopiero obudził, chce trochę pogadać, pobyć z kimś bliskim.
- Właśnie, pan doktor ma całkowitą rację. – Wyszczerzył się brązowooki. Chwilę się zastanowiłam. Nie byłam pewna, co teraz się dzieje i do czego to prowadzi. Naprawdę jestem na to gotowa? A jeśli tak, to czy to wyjdzie mi na dobre?
- Okej, pięć minut. – Poddałam się kładąc torbę na podłodze i siadając na brzegu łóżka.
- To ja już lecę. Bawcie się dobrze. – Doktorek do nas mrugnął i opuścił salę.
- To na czym skończyliśmy..? – zapytał Liam z diabelskim uśmiechem.


- Idź. Już. Spać. – Wydałam „rozkaz” swojemu świeżo upieczonemu chłopakowi. Tak, znowu jesteśmy razem. Najbardziej z tego to się cieszy chyba Calder, chociaż Loki jak mnie zobaczył pierwszy raz to też nie ukrywał radości. Jak do tego doszło? Sama chciałabym to wiedzieć… Na pewno ogromny wpływ miał na to tydzień spędzony na badaniach w klinice, już po przebudzeniu, gdzie praktycznie rozmawialiśmy przez całą dobę, nadrabiając ostatnie dwa lata – z przerwami na moje treningi. Jeszcze miesiąc temu nie sądziłam, że to może być możliwe, że JA mogę się przy NIM znowu tak wspaniale czuć. Od tego czasu minęły już dwa miesiące. A ja mam wrażenie, że bardziej szczęśliwa już być nie mogę, bo to byłoby po prostu nieprzyzwoite.
Liam położył się w końcu do łóżka tuląc się do mnie.
- A gdybym się nie położył, to co byś mi zrobiła? – zapytał z tym swoim idealnym, powalającym wszystkie dziewczyny na kolana uśmiechem.
- Ja? – uśmiechnęłam się. – Ja nic. Ale za to Paul, gdybyś jutro rano zasypiał na planie teledysku, to ON by cię zabił. I dobrze o tym wiesz.
- Tak, z Higginsem nie ma żartów. Szczególnie jeśli chodzi o wielki powrót One Direction. – Powiedział z udawaną powagą i zastygł na kilka sekund w bezruchu. Nagle zaatakował mnie łaskocząc w najwrażliwszych na gilgoczący dotyk miejscach ciała. Zaczęłam się wywijać, śmiejąc się. Nasza „walka” skończyła się już (na szczęście) po około 5 minutach. Położyłam swoją głowę na jego nagim torsie, jedną ręką obejmując go w pasie. Liam delikatnie kreślił palcami najróżniejsze wzory na moich plecach, wiedząc jak bardzo to lubię.
W takich chwilach człowiek chciałby, żeby czas przestał istnieć. Wydawało mi się, że nigdy nie byłam szczęśliwsza, przynajmniej sześć razy dziennie miałam ochotę krzyczeć na cały głos to, jak bardzo jestem zakochana i szczęśliwa. Znowu się zmieniłam. Nie jestem tą samą ciepłą kluchą, ale też nie wredną suką. Chyba nareszcie jestem… sobą. Tak w stu procentach.
Poczułam, jak łzy szczęście wypełniają moje oczy i zaczynają moczyć skórę Liama.
- Ciii… Jestem tutaj. – Szepnął mi do ucha, głaszcząc włosy.
Tutaj. Przy mnie. Chwilę potrwa, zanim oswoję się z tą myślą, że jest przy mnie i będzie do końca życia. Lecz tak się stanie. Za chwilę przytuleni, powoli zapadniemy ponownie w sen. A jutro rano obudzimy się obok siebie. I pojutrze. To jego twarz będę widziała każdego ranka, kiedy otworzę oczy. I jego głos usłyszę po przebudzeniu. Wiedziałam, że nigdy nie przestanę się tym cieszyć.