Tytuł: Confined (Ograniczony)
Autorka: @matrioszkaa
Paring: Zouis Maliksona (Louis Tomlinson i Zayn Malik)
Epizodycznie: Lottie Tomlinson
Gatunek: Romans/Dramat
Ilość słów: 2 769
Ilość stron: 9
Opis: Louis jest zmęczony swoim życiem. Czy poznanie Zayna pomoże mu się rozluźnić?
Paring: Zouis Maliksona (Louis Tomlinson i Zayn Malik)
Epizodycznie: Lottie Tomlinson
Gatunek: Romans/Dramat
Ilość słów: 2 769
Ilość stron: 9
Opis: Louis jest zmęczony swoim życiem. Czy poznanie Zayna pomoże mu się rozluźnić?
***
Z jednej strony słyszał szum fal, z drugiej stado rozszalałych samochodów, które bez ustanku trąbiły na siebie nawzajem, próbując dość do jakiegoś kompromisu. To jednak było na nic. Każdy z właścicieli pojazdów widzieli prawdę po swojej stronie, nie dopuszczając do niej nikogo innego, w efekcie czego powstał gigantyczny korek.
Szatyn patrzył na to wszystko z chwiejącego się na wszystkie strony starego pomostu, który ledwo co stał w wodzie. Nie interesowało go to, że w każdej chwili mógł zanurzyć się w odmętach zimnej rzeki, która porwałaby go w swoje sidła, uniemożliwiając wypłynięcie na powierzchnię. Tak naprawdę, marzył, o tym. Chciał znaleźć się po drugiej stronie, skąd nie miałby drogi ucieczki. Chciał się uwolnić, bo nie miał po co żyć.
Bo tak właściwie, co mu pozostało?
Dorastająca siostra, która na każdym kroku pali, pije, ćpa?
Rodzice, którzy mają w nosie otaczający ich świat?
Szkołę ukończył rok temu. Od tego czasu pracował jako barman w jednym z najpopularniejszych klubów po tej stronie miasta. Właściwie nie lubił tej pracy, ale pomagała mu oderwać się od rutyny, przez jaką przechodził będąc w domu. Tego właśnie potrzebował. Odreagowania.
Bał się przyznać przed samym sobą, że tęsknił za szkolnymi przyjaciółmi. Każdy z nich wyjechał gdzieś, do innej części Anglii, świata. On sam został tutaj. W pewnym sensie czuł się osaczony. Ograniczony.
Trudne poranki. Szybkie śniadanie. Praca. Lunch. Praca. Późna kolacja. Prysznic. Sen. I tak w kółko, codziennie. Czasami zdarzy mu się być świadkiem ciekawego wydarzenia. Ale poza tym.. nudy. Do tego klubu przychodzą ludzie, którzy umieją się zachować, co jest równoznaczne z brakiem jakichkolwiek zajęć wykraczających poza te, do których został zatrudniony. Czasami przygotuje jakiś mocniejszy drink, czy pomoże przy organizacji jakieś większej imprezy, ale tak to, tylko n-ty raz poleruje kieliszki, czy czyści blat.
Z drugiej strony, żadna praca nie hańby. Lepsza ta niż nic.
Było mu wygodnie, że jakąś miał. Nie musiał przynajmniej co chwilę wyciągać pieniędzy od rodziców, którzy i tak od ponad dwóch lat, nic mu nie dawali. Podobnie, co Lottie, która mimo odcięcia od finansów, miała za co imprezować.
Martwił się, o nią, chociaż nigdy nie powiedział tego na głos. Nie był tym typem człowieka. Nie przyznawał się do swoich uczuć. Dopóki ludzie nie poznają, co naprawdę myśli, o różnych rzeczach, było w porządku. Był jaki był. Emocje trzymał na wodzy. Starał się nie dać wyprowadzać z równowagi. Ludzie nie musieli go lubić, on nie musiał lubić ich.
Chciał jednak, być przynajmniej tolerowany przez otoczenie, w jakim żyje.
Przez cały wieczór nie odczuwał chłodu, dopiero przekraczając próg swojej małej kawalerki na najwyższym piętrze starej kamienicy, dodarło do niego, jak bardzo był wyziębiony, oraz zmęczony. Cały dzień chodził po mieście jedynie w beżowym, lekko rozciągniętym swetrze korzystając z dni wolnych. Na kanapie w wąskim pokoju, który służył mu za salon, spała jego młodsza siostra. Zwinięta w kłębek, z rozchylonymi ustami, zaczerwienionymi policzkami i włosami, roztrzepanymi we wszystkie kierunki, znowu wyglądała na piętnaście lat. Była urocza, niewinna, słodka.. Louis chciał mieć przy sobie właśnie tą Lottie, dla której najważniejsza była rodzina, oraz odrobione zadania domowe. Zamiast tego zamieniła się w nałogową imprezowiczkę. Możliwe, że to wina okresu dojrzewania; jej własny bunt. Louis jednak pamiętał, że on w tym wieku, wcale się tak nie zachowywał. Owszem wychodził czasami ze znajomymi na imprezę, na której pił piwo czy dwa, ale nigdy dotąd nie ćpał, a jego mała Lottie, robiła to na okrągło. Ślady po igle na jej dłoniach, mówiły same za siebie.
Cicha wibracja w jego kieszeni, oderwała go od patrzenia na siostrę. Wyciągnął urządzenie, spoglądając na wyświetlacz, na którym widniała nazwa „mama”. Niechętnie odebrał, spodziewając się małego ochrzanu od rodzicielki.
- Tak jest, u mnie – powiedział cicho, gotowy by się rozłączyć. Nagle przyszła mu ochota na herbatę. Mocną herbatę. Raczej wątpił, czy dzisiejszej nocy uśnie. Chciał się przynajmniej rozgrzać, bo gęsia skórka nadal go nie pożegnała, chociaż od wejścia do mieszkania, minęło już blisko piętnaście minut. – Mamo, daj spokój. Będę miał na nią oko, obiecuję – przerwał jej monolog, który trwał dobre pięć minut.
Po rozłączeniu się z matką, z powrotem schował telefon do kieszeni, przykrył siostrę kocem, który leżał na pufie i wyszedł do kuchni. W niej zaparzył dwa kubki herbaty; dla niego z imbirem, a dla niej owocowa z miodem. Wróciwszy z powrotem do salonu, zastał Lottie siedzącą po turecku na środku kanapy, szczelnie owiniętą w stary koc. Louis z lekkim, prawie niewidocznym uśmiechem podał jej kubek, siadając obok. Dziewczyna niemal natychmiast się w niego wtuliła.
Szukała w nim ochrony. Bezpieczeństwa. Zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. On jednak nie mógł jej tego obiecać, bo sam w to do końca nie wierzył.
- Lottie – szepnął, kiedy blondynka się od niego odkleiła – dlaczego robisz sobie te wszystkie rzeczy? – zapytał, obserwując jak dziewczyna swoimi wątłymi rękami podnosi ceramiczny kubek, do spierzchniętych ust.
- Ponieważ to pozwala mi zapomnieć – odpowiedziała cicho, zatapiając wzrok w płynie. – Uciekam.
- Boisz się czegoś? – drążył, nie wiedząc jak z nią rozmawiać. Miał dwadzieścia lat, ona siedemnaście. Nigdy nie rozmawiał z dziewczynami na temat dojrzewania, unikał tych tematów, jak ognia. Teraz tego mocno żałował. Może, gdyby wsłuchał się w chociażby w jedną taką, wiedziałby co powinien teraz powiedzieć? – Wpadłaś przez znajomych?
- To nie wina mojej klasy, że nie umiem z nimi rozmawiać.
- Lott, muszę wiedzieć. Narkotyki to nie wyjście. Nie chcę byś zrujnowała sobie życie. Jesteś jeszcze młoda, masz przed sobą mnóstwo wyborów, ale proszę, nie wybieraj tych złych, bo daleko nie zajdziesz.
- Tak jak ty, Lou? – spytała cicho, podnosząc na niego wzrok. – Co ty nadal robisz w Doncaster, skoro wszyscy twoi licealni znajomi już dawno je opuścili? Utknąłeś. Mnie czeka dokładnie to samo.
- Wiesz mi, maleństwo, nie chcesz tego – powiedział poważnie – tylko tak ci się wydaje, bo jesteś młoda, i nie masz żadnych planów na przyszłość.
- Ty też nie. Skoro ty nie masz, to dlaczego ja muszę?
- Bo jesteś lepsza niż ja, Lottie – uśmiechnął się do niej ciepło. – Proszę rozważ, czy dalsze pakowanie się w prochy, rzeczywiście jest słuszne.
- Nie chcę tego robić – powiedziała głucho. Strużka łez wyznaczyła sobie drogę przez jej zapadnięte policzki. Mocniej chwyciła kubek, jakby był jedyną drogą ucieczki. Uparcie wpatrywała się w herbatę, która pod wpływem ruchów jej dłoni, niebezpiecznie się zakołysała. – Nie chcę, ale.. to jest silniejsze ode mnie. Uczucie, które mnie wówczas ogarnia jest piękne.
- Pomogę ci, maleństwo – obiecał, składając na jej skroni pocałunek. – Oboje staniemy się wówczas silniejsi.
Była to jego pierwsza nocka od kilku dni. Przyszedł na ósmą i już o ósmej dwadzieścia stał za barem, mechanicznie wykonując wszystkie czynności, za jakie mu płacono. Dzisiejszego wieczoru miała przyjść Lottie wraz z przyjaciółką. Chciały spędzić luźny wieczór, jednocześnie mając pewność, że gdzieś nieopodal będzie czuwający nad nimi, Louis. Dzisiaj miał spełniać rolę ich osobistego ochroniarza. Jeśli chodziło, o bezpieczeństwo jego siostry mógł nawet przebrać się za kobietę, byleby być przy niej jeszcze bliżej.
Zależało mu na niej i to najbardziej na świecie.
Piwo. Whiskey. Jin. Wódka z colą. Piwo. Malibu. Louis w pewnym momencie nie był do końca pewien, co komu ma podać. Z pomocą przyszedł mu jeden z gości, który od dobrych kilkunastu minut siedział na samym końcu lady barowej, powoli sącząc swoje piwo przez neonową zieloną słomkę, która była tylko dodatkiem. Wyglądał na rówieśnika Louisa. Kilkudniowy zarost, ciemne włosy postawione na żel, idealne proste zęby, które pokazywał przy szerokim uśmiechu. Ubrany był w czerwoną kurtkę bejsbolową, podobną do tych, jakie noszą futboliści w liceum. Kiedy spojrzenie nieznajomego spotkało się z Louisa, brunet uśmiechnął się jeszcze szerzej, mówiąc ciche:
- Burbon.
Louis nie rozumiał do czasu, kiedy ubrany w elegancki garnitur mężczyzna nie pstryknął, przed jego twarzą, palcami mrucząc przy tym swoje zamówienie, którym okazał się być wspomniany przez chłopaka drink.
- Jesteś jasnowidzem, czy coś? – zapytał Louis, kiedy wyraźnie zirytowany na coś facet od burbona odszedł od baru, zostawiając dwójkę chłopaków samych sobie.
- Słuchałem tego co mówił – odparł, lekceważąco wzruszając ramionami, nim nie pociągnął przez plastikową słomkę kolejnych łyków piwa – ty za to, wyglądałeś na całkowicie wyłączonego. Zobaczyłeś kogoś ciekawego?
Louis niedowierzająco pokręcił głową. Powoli zdawał sobie sprawę, że nieznajomy zaczyna z nim flirtować. Musiał być ślepy. Louis był nieodpowiednim obiektem do tych rzeczy. Jednakże chłopak w kurtce futbolowej, nie znał go.
- Pilnuję mojej siostry – odparł spokojnie, w między czasie przyjmując kolejne zamówienie, tym razem od wysokiej blondynki, ubranej w obcisłą czerwoną sukienkę, z dużym dekoltem i półtonowym makijażem. Louis ostatkami silnej woli, powstrzymał się przed powiedzeniem jej czegoś niemiłego odnośnie make-up’u i podał piwo, o które prosiła.
- Więc tak wygląda praca barmana – ponownie odezwał się ciemnowłosy, przykładając do brody palec w głębokiej zadumie. – Musisz być ujmująco miły dla każdego.
- A w szczególności dla mojego szefa – odparł, wyłapując swoją siostrę, która razem z przyjaciółką przepychała się w stronę baru. – Jak się bawisz, Lottie? – zapytał blondynki, gdy zajęła miejsce na barowym krześle, tuż naprzeciwko niego.
- Wspaniale, Lou! – zawołała z entuzjazmem, rozwiązując warkocza, który od tych tanecznych wariacji całkowicie się jej rozwalił. Zamieniła go na koka, umiejscawiając go na środku swojej głowy. – Podasz nam po coli z dużą ilością lodu i cytryny? Tak w ogóle to jest Fizzy, chodzę z nią na wuef i matematykę.
- Miło mi poznać – uśmiechnął się do niższej brunetki, która kątem oka spoglądała na chłopaka na końcu baru. – Wasze napoje.
- O której kończysz, Lou? – zapytała Lottie, nim dorwała się do swojej coli.
- O czwartej, maleństwo, ale ani mi się waż siedzieć tutaj do tej godziny.
- Ale dlaczego nie? Byłabym.. no wiesz, miałbyś mnie na widoku.
- Lottie, masz siedemnaście lat – zauważył, kusząc się na ostatnią z możliwych desek ratunku, na jakie było go w tym momencie stać – nie powinnaś balować do białego rana.
- Ale..
- Rano masz szkołę, jakbyś zapomniała.
- Wredne, cios poniżej pasa, po prostu – warknęła nastolatka dopijając do końca napój.
- Zamówię ci taksówkę – zaproponował – Fizzy może u nas przenocować, by nie musiała włóczyć się po mieście.
- Ależ ty hojny – zakpiła nastolatka.
Kiedy osiem minut później obie pożegnały się z klubem, Louis mógł wrócić do swojej nudnej pracy. Sądził, że przez ten czas nieznajomy chłopak już poszedł, ale on nadal tam siedział, wciąż pijąc to samo piwo. Louis niechętnie musiał go zostawić; gdyż naczyń na zapleczu trochę nazbierało, a nie chciał dostać od szefa upomnienia, że nie wypełnia swoich obowiązków, obijając się. Szybko pomył szklanki po piwie, kieliszki po czymś mocniejszym, oraz inne pierdoły, które leżały na zapleczu, poczym przyniósł to na bar, układając w odpowiednich miejscach.
- Uważam, że przydałaby ci się rozrywka, Louis – odezwał się nieznajomy, przesuwając w jego kierunku pustą szklankę po piwie wraz ze słomką.
- Ach tak…? – nie skończył, dając mu do zrozumienia, że nadal nie zna jego imienia.
- Zayn.
- Skąd taki pomysł, Zayn? – zapytał spokojnie Louis, odgarniając na bok przydługą grzywkę. W mroku błysnęły jego jasne tęczówki, które całkiem nieświadomie przyciągały do siebie wzrok Zayna.
- Widzę to w twoich oczach, Louis. Jesteś zmęczony nie tylko tą pracą, ale i życiem.
- Jesteś arogancki – powiedział prosto, przecierając szklankę. – I zbyt pewny siebie. Musisz wiedzieć, że ja nie lubię takich ludzi.
- Zawsze możesz spróbować mnie zmienić, Louis – odparł z ciszej, tonem, którego Louis nie znał. – Więc, jak będzie?
Silny wiatr, pchał przed siebie odłamki potłuczonej butelki, milion papierowych kulek, plastikowych butelek; wzmacniał odór moczu, wymiocin i kału, który docierał do nich z kontenerów na śmieci. Młodzi mężczyźni siedzieli na stole do tenisa stołowego, w dłoniach trzymając po butelce piwa. Żywioł hulał w ich misternie ułożonych włosach, przenikając przez warstwy bluz, dosięgając do żył, gdzie wyziębiał im krew. Jednakże żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Wiatr, chłód, zima były ich ulubionymi elementami przyrody. Lubili czuć gęsią skórkę, chodzić w tenisówkach w czasie zimy, nie ubierać się ciepło, nawet jeśli to wiązało się z gorączką dnia następnego.
Louis nie zdawał sobie sprawy, że on i Zayn są do siebie, aż tak podobni. Zmieniło się to w momencie, kiedy mulat przyprowadził szatyna na plac zabaw, na którym kiedyś się bawił. Dzisiaj ten sam plac wyglądał jak krajobraz z tandetnego horroru, gdzie strach przyprowadzać dzieci. Przez piętnaście minut dowiedział się o chłopaku, więcej niż, o swoich szkolnych znajomych w ciągu całego liceum. Zayn niczego przed nim nie ukrywał.
Aż za bardzo przypominał mu Lottie.
- Musisz zmusić ją by poszła na odwyk, Louis – powtarzał co jakiś czas, w między czasie pijąc piwo, czy opowiadając o swoim dzieciństwie, które nie było kolorowe.
- Wiem, ale.. obawiam się, że nie mam na to sił – powtarzał swoje zdanie, niczym mantrę. – Jak tobie się udało wyjść?
- Kto powiedział, że się udało? Nigdy jednak nie dałbym prochów, nieletnim.
- Serio? Co ciekawego jest w braniu?
- Adrenalina, Louis.
Gdy Louis wrócił do domu, znalazł swoją siostrę w łazience. Siedziała skulona w kącie, pod umywalką z nogami podciągniętymi pod samą brodę, mocno owijając je chudymi ramionami. Na zgięciu jej łokcia, widniały świeże ślady. Louis słyszał jej cichy szloch, widział jak się trzęsie. Mógł być zimnym dupkiem, ale widząc swoją jedyną siostrę, w takim stanie, nie umiał się odwrócić i udawać, że niczego nie zauważył.
- Lott, powiedz mi, że to nie jest to myślę – powiedział, kucając przed nią.
- Przepraszam, Louie. Tak bardzo cię przepraszam – kręciła głową we wszystkie strony, roztrzepując swoje włosy, jeszcze bardziej. – Jestem tak bardzo słaba. Obiecałam, że przestanę, ale nie potrafię. To jest silniejsze ode mnie.
Nie wiele myślał, o tym co powinien zrobić. Wybrał numer na pogotowie, poczym wyniósł Lottie z łazienki, sadowiąc ją na kanapie, opatulając kołdrą. Nie miał pojęcia, czy robi dobrze. Czy właśnie tak powinien się zachowywać. Kiedy przyjechała karetka, sam osobiście zniósł siostrę na dół. Pojechał razem z nią do szpitala, w którym przyjęto ją na odpowiedni oddział. Louis nie zakodował jaki. Tak naprawdę, to nie miało znaczenia. Dla niego najważniejsze było to, by pomogli jego siostrze.
Jego małej kruszynce. Słoneczku. Aniołkowi.
Lottie trafiła do zamkniętego ośrodka odwykowego. Miała w nim nie tylko skończyć liceum, ale przede wszystkim jej myśli, miały przestać wciąż uciekać do środków uderzających, które tylko niszczyły jej życie. Miała odzyskać w nim, swój dawny urok, chęć życia, spokój ducha. Louis miał nadzieje, że ośrodek pomoże jej. Bo jeśli nie on, to już sam nie wie, co innego może zrobić. O dziwo dziewczyna zgodziła się na to wszystko, bez sprzeciwu. Według psychologa była dojrzała emocjonalnie, zdawała sobie sprawę, że ma problem i ze wszystkich sił chciała pozbyć się demona, jaki przez prochy, zamieszkał w jej umyśle.
- Potrzebuję odzyskać równowagę, Lou – szepnęła nim nie pożegnali się na trzy miesiące. – Ale nie martw się, wrócę silniejsza niż kiedykolwiek przedtem.
Louis wierzył, że się jej uda.
Była najlepsza we wszystkim. Więc walka z uzależnieniem była tylko kolejnym wyzwaniem.
Louis spotkał Zayna kilka dni później, kiedy swoją drogę do domu, znacznie wydłużył, zmierzając nad rzekę. Na ten sam pomost, na którym stał ostatnio. Tym razem stał tam mulat, ubrany w czarną koszulkę z krótkim rękawem. Kiedy usłyszał kroki Louisa, spojrzał na niego swoimi ciemnymi tęczówkami, delikatnie, prawie niezauważalnie się uśmiechnął, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Dawno ciebie nie widziałem, Louis – powiedział spokojnie, stając naprzeciwko zdezorientowanego chłopaka. – Zmieniło się, coś u ciebie?
- Siostra jest w ośrodku odwykowym – szepnął, chociaż nie był pewien, czy Zayn rzeczywiście chce to usłyszeć. – Nie zimno ci?
- Jest w porządku – podniósł na moment wzrok na niebo, na którym mimo wczesnej pory, pojawił się już księżyc, oraz kilka malutkich migoczących punkcików. – Jest w porządku, bo znowu ciebie widzę.
- Przeziębisz się – powiedział poważnie, ściągając ze swoich ramionach jeansową kurtkę z przyszytym od wewnątrz ciemnym polarem.
- Martwisz się, o mnie?
- Może to zabrzmieć dziwnie, ale tak. Przez ten czas myślałem, o tobie, Zayn. Nie było cię w klubie, zastanawiałem się, co robisz. Czy przypadkiem…
- Ćpam? – podniósł ku górze brew, wyczekując jego odpowiedzi. Louis przytaknął. – Urocze. Rzadko mówię to słowo, więc doceń to.
- Nie jestem uroczy – pokręcił zdenerwowany szatyn.
- Nie ćpałem, Louis – odparł, zatapiając nos w materiale kurtki, wciągając przyjemny zapach szatyna. – Mmm.. nutka mięty i pomarańczy. Interesujące połączenie, Louis.
- Mnie też się podoba – uśmiechnął się do Zayna.
Rzeka obijała się o brzeg, wydając przy tym jedną z najspokojniejszych melodii, jaką oboje pragnęli usłyszeć. W ich sercach, jakaś nieznajoma moc, przekazywała im, że nie mogą bez siebie żyć. Coś pchało ich ku sobie, sprawiając, że ani na sekundę nie umieli przestać myśleć, o sobie nawzajem. Wiatr łagodził ich myśli.
Louis prowadzony instynktem, dotknął dłoni Zayna. Gest był przy tym tak subtelny, że mulat tylko cudem poczuł to. Uśmiechnął się do szatyna, mocniej zaciskając swoje palce wokół jego. Tym drobnym gestem, utwierdzili się w przekonaniu, że rozumieją się bez słów.
- Czy to dziwne, że twoja dłoń tak dobrze pasuje do mojej? – zapytał Lou przerywając panującą między nimi ciszę. Zayn pokręcił głową, przyciągając Louisa do siebie, owijając jego plecy połami kurtki, by i jemu nie było zimno.
- To się nazywa przeznaczenie, Louie.
Jedno słowo piękne . A końcówka romantyczna. Pozdrawiam =^.^=
OdpowiedzUsuń