Tytuł: I hate piano! (Nienawidzę fortepianu!)
Autorka: @matrioszkaa
Paring: Lilo Paylinson (Louis Tomlinson i Liam Payne)
Bohaterowie epizodycznii: Harry Styles, Niall Horan, Zayn Malik, Perrie Edwards, Amy Green, Hannah Walker itp.
Gatunek: Romans
Ilość słów: 3 670
Ilość stron: 12
Opis: Liam nienawidzi fortepianu, ani nic co się z nim wiąże. Czy chłopak, który zostaje jego zastępczym nauczycielem, zmieni jego podejście do lekcji?
***
Nienawidziłem lekcji fortepianu bardziej, niż zajęć wuefu, matematyki, chemii czy porannych wiadomości, które namiętnie oglądał mój ojciec, pijąc przy tym mocną kawę. Nie znosiłem tych osiemdziesięciu ośmiu klawiszy, które miały naprawdę przytłaczające czarno-białe kolory. Nie znosiłem.. wszystkiego, co wiążę się z tym instrumentem. Jego budowy, historii, dźwięków.. naprawdę niczego.
Na lekcje gry na klawiszach chodziłem od dokładnie… ośmiu lat. Obecnie miałem osiemnaście i sądziłem, że wraz z kolejną świeczką na torcie, kolejną klasą i zdaniem egzaminu na prawo jazdy, miałem prawo do zrezygnowania z lekcji. Niestety moja dorosłość kończyła się na wracaniu z imprez o szóstej rano, samodzielnym kierowaniem auta i kupowaniu alkoholu. Moi rodzice względem gry byli nieugięci. Uważali, że miałem potencjał, który musiałem wykorzystać. Nie, który oni chcieli wykorzystać, jednak to wiedziałem tylko ja.
Stałem na środku salonu, patrząc nienawistnym spojrzeniem na czarne pianino firmy Yamaha. Nie rozumiałem, jak tak potężny koncern mógł wziąć się za produkowanie takiego instrumentu, jak pianino. To tylko strata czasu czy pieniędzy. Instrument błyszczał nowością, nic dziwnego, miał w końcu niecały rok. Wujkowie od strony ojca zrzucili się na niego, dając mi go z okazji Gwiazdki. Prócz niego dostałem jeszcze zeszyt do nut, wszystkie potrzebne rzeczy do strojenia i książkę, z której mogłem nauczyć się grać nowych piosenek. Mówiłem, że nie chciałem pianina, ale jak zawsze nikt mnie słuchał, wyrzucając przy tym pieniądze w błoto. Za to ich nienawidziłem. Wiedzieli lepiej ode mnie.
- Liam!
Usłyszałem krzyk mamy, która jak zawsze zbiegała po stromych schodach w wysokich obcasach bez obawy, że w końcu wyląduje na podłodze jak długa. Jej kroki słychać było już na piętrze, kiedy kilka chwil wcześniej zamykała drzwi od sypialni. Przez te kilkanaście lat, nauczyłem się rozpoznawać otaczające mnie dźwięki. Może to wina tych przeklętych lekcji; może sam z siebie się tego nauczyłem. To nie było jednak ważne. Do salonu weszła sekundę później uśmiechając się, kiedy zobaczyła mnie, wpatrującego się w pianino. Wiedziałem, że źle odszyfrowała moje spojrzenie, bo w jej własnym, dostrzegłem błysk rozbawienia, który pojawiał się zawsze, ilekroć grałem. Lubiła to, niestety.
- Tutaj jesteś – odetchnęła z wyraźną ulgą. – Spóźnisz się do szkoły.
Zerknąłem na wielki, stojący w rogu zegar, który wskazywał już siódmą czterdzi pięć. Teatralnie wywróciłem oczami, całując mamę, jak zawsze, na pożegnanie w policzek, na co ona, jak zawsze, się lekko zarumieniła. To, to już najmniej rozumiałem, ale mniejsza z tym. Zignorujmy jej nieraz naprawdę dziecinne zachowanie. Z szafki na buty, podniosłem swój plecak, założyłem tenisówki z bluzą w ręku wyszedłem z domu. Przed tym, jak drzwi zatrzasnęły się za mną, usłyszałem mamę, która przypomniała mi, o po lekcyjnych lekcjach fortepianu.
Jakże mogłem, o tym zapomnieć?
Lekcje w szkole minęły normalnie; o ile wojnę na żarcie w czasie gospodarstwa domowego, pierdzenie Nialla na lekcji historii czy flirtowanie Harrego z nauczycielką francuskiego można uznać za normalne. Moi znajomi zawsze mieli nie codzienne pomysły, więc dzień dzisiejszy, ani trochę nie różnił się od wczorajszego, kiedy to Niall na biologii jadł wielką kanapkę z indykiem, a Harry na wuefie wraz z Hannah testowali jedną z figur gimnastyki sportowej na równoważni, co skończyło się wizytą na ostrym dużurze w pobliskim szpitalu, gdzie wszyscy już tą parę znali. Ręka Styles’a wylądowała na temblaku, niestety Walker nie miała już takiego szczęścia, bo jej prawy nadgarstek został złamany, w efekcie czego musiała mieć założony gips. Byli wariatami, ale bez nich, moje codzienne szkolne życie, byłoby nudne.
- Więc dzisiaj kolejne dwie godziny z panem Wrednym? – spytał Harry, w czasie lunchu, który naszą klasę obowiązywał między piątą, a szóstą lekcją.
Pan Wredny, to tak naprawdę Andy Samuels, dwudziestoośmioletni koleś z milionem kompleksów, brakiem perspektyw na życie, nienawiścią do świata i… mnie; chłopaka, który nienawidzi jego instrumentu, nie umie czytać nut i ma całkowicie w nosie lekcje, za które rodzice płacą słone pieniądze.
- Taa – jęknąłem, wystawiając twarz w stronę słońca, które jak na Londyn i kwiecień, świeciło naprawdę mocno. – Muszę przeżyć. Dzisiaj przylatuje Zayn ze swoją dziewczyną, mamy się poznać czy rodzinnym obiadku, na który specjalnie przylatują moje siostry i wujostwo, które tak hojnie obdarowało mnie instrumentem.
- Tak, to rzeczywiście masz motywację – skomentował, szczerząc się jak wariat. – Widziałeś Nialla? Po geografii, nie mogłem go złapać, sądziłem, że zjemy razem lunch.
- Pewnie obściskuje się gdzieś z Amy – zauważyłem, wsadzając sobie do ust kilka M&M’s, które kupiłem w automacie. – A jak z tobą i Felicyty?
- Umm.. – Harry podrapał się w tył głowy, będąc przy tym totalnie zakłopotanym. – To nie rozmowa na teraz.
- Hazz? Czyżbyś zaliczył już drugą bazę?
- Ty weź się lepiej za nutki, a mnie daj spokój – warknął, jedną ręką odkręcając plastikową butelkę, z której pociągnął kilka dużych łyków.
Już chciałem coś mu odpowiedzieć, kiedy dołączyła do nas reszta towarzystwa. Uśmiechnięta Hannah wyrwała Harremu butelkę, z której wyleciało trochę wody, na co Curly, fuknął niezadowolony, mrużąc na nią swoje zielone oczy. Blondynka ani trochę nie przejęła się jego miną i jak gdyby nic, wypiła to, co zostało w butelce. Niall zabrał moje czekoladowe cukierki, rozporządzając nimi, jakby były jego. Poczęstował Amy, która uśmiechnęła się do mnie nieśmiało, wyciągając z żółtej torebki, niebieskiego cukierka.
- Liam, słyszałam od Els, że masz nowego nauczyciela fortepianu – odezwała się z brunetka z typowym Irlandzkim akcentem, który można usłyszeć także u Nialla.
- Nowego? A co z Samuelsem? Nie to, żebym jakoś specjalnie go lubił, czy coś, ale cholera, przyzwyczaiłem się do jego kaprysów i wahań nastrojów jak u kobiet w ciąży.
- No, Liam, bo jeszcze pomyślę, że się w nim zakochałeś – powiedział rozbawiony Harry, który jednocześnie przesuwał wzrokiem bo szkolnym dziedzińcu, zapewne w poszukiwaniu swojej długonogiej brązowowłosej dziewczyny. – Muszę was teraz zostawić, wpadnę do ciebie wieczorem.
- A ja wraz z tobą – obiecał Niall, z pełną buzią. – Felicity? – spytał, kiedy Hazza od nas odszedł.
Kiwnąłem głową, kątem oka zerkając na Hannah, która wyraźnie posmutniała, usiadła na starym miejscu chłopaka, lewą ręką zgniatając butelkę, jakby chciała wyładować na niej całą swoją złość. Wiedziałem, o jej skrywanych uczuciach do mojego przyjaciela. Z Hannah znamy się najdłużej, nasi rodzice znają się jeszcze ze szkoły, chodzili do jednej klasy. Często spędzali ze sobą czas, więc kiedy my przyszliśmy na świat, nie widzieli innego wyjścia, jak nie zapoznać nas ze sobą. Lubiłem ją, była pozytywną osobą, pełną energii, wewnętrznego spokoju, ale i realizmu. Rzadko się poddawała, nie widziała rzeczy niemożliwych. Nasi rodzice sądzili, że coś z tego będzie; jednak nie wzięli pod uwagę faktu, że ja zdecydowanie wolę ptaszki od dziupli… Tak, jestem gejem i naprawdę nikt z moich znajomych, nie ma z tym żadnych problemów. Szczególnie Hannah, która na moje oświadczenie, rzuciła mi się na szyję z uśmiechem i wyraźną ulgą; ona także miała dość ciągłego swatania nas przez naszych rodziców; szczególnie matki.
Po lekcjach, poszedłem na te nieszczęsny fortepian. Nie dowiedziałem się, kto jest moim nowych nauczycielem; ani Amy, ani Eleonore nie chciały mi powiedzieć. Zastanawiałem się dlaczego nie? Co mnie może spotkać gorszego niż Samuels, który za każdą źle zagraną nutę, dawał mi po głowie. Ignorowałem to, nawet gdybym powiedział, o tym rodzicom, oni stwierdzili by, że przesadzam.
Wziąłem głęboki wdech, na moment zatrzymując się przed salą numer czterdzieści dwa, na trzecim piętrze w budynku C. Nienawidziłem tego budynku. To tutaj uczyli się ludzie, którzy za kilka tygodni mieli wystąpić na jakimś recitalu, konkursie, czy pokazie z okazji jakiegoś święta, o którym wiedzieli tylko oni. Nacisnąłem klamkę, wiedząc, że im dłużej stoję tutaj, tym dłużej będę siedział tam. Chciałem mieć to już z głowy i wrócić do domu, do Zayna, który już zapewne siedział z Perrie na kanapie w salonie, opowiadając mojej mamie, o swoich studiach na grafice komputerowej i ciąży swojej dziewczyny, która jest w piątym miesiącu.
- Dzień dobry – szepnąłem spłoszony, kiedy wszedłem do środka.
Na samym środku pomieszczenia stał wielki czarny fortepian, przy którym siedział mój nowy nauczyciel. Szatyn, z przydługimi kosmykami, które wpadały mu do oczu, grał jedną ze szybkich piosenek, którą kojarzyłem z radia. Podniósł na mnie wzrok w momencie, kiedy mój telefon dał, o sobie znać. Nerwowym ruchem wyciągnąłem go z kieszeni, patrząc na wyświetlacz, na którym widniało powiadomienie, o rodzinnym obiedzie i lekcji fortepianu, na której właśnie byłem. Westchnąłem, całkowicie wyłączając telefon, który wrzuciłem na dno plecaka.
- Ty musisz być Liam Payne – odezwał się chłopak, wstając od instrumentu.
Był niższy ode mnie, o jakieś dwa może trzy centymetry. Ubrany był w jeansową kurtkę z rękami trzy czwarte, spod której wystawała biała bluzka; beżowe spodnie z pomarszczonymi nogawkami i brązowe buty. Miał styl, to musiałem mu przyznałem, miałem tylko nadzieje, że nie okaże się być tak wredny, jak Samuels; inaczej wyjdę stąd, nie przejmując się tym, że rodzice słono płacą za te lekcje.
- Umm, tak – podrapałem się w tył głowy, widząc nagle w nim coś znajomego. Spojrzałem mu w oczy, mając nadzieje, że zobaczę w nich coś, co da mi odpowiedź na moje nieme pytania. – Ty jesteś…?
- Louis Tomlinson – przedstawił się, z szerokim uśmiechem, wyciągając przed siebie rękę, którą uścisnąłem.
Jego uśmiech był zaraźliwy. I poznałem go. Rok temu skończył moje liceum. Był jednym z najpopularniejszych uczniów w naszej szkole, dziewczyny kleiły się do niego, jak pszczoły do miodu, nie przyjmując do siebie wiadomości, że on zdecydowanie woli chłopców. Taaa, dowiedziałem się o tym, od Eleonore Calder, która jest jego współlokatorką. Dlaczego nie mogłem połączyć ze sobą faktów? Jestem beznadziejny..
- Tak, racja.. nie poznałem cię – przyznałem, lekko zawstydzony swoją gafą. Tomlinson uśmiechnął się jeszcze szerzej, przekrzywiając głowę w lewo, jakby chciał zobaczyć jakiś szczegół, którego wcześniej nie dostrzegł. – Więc… zostałeś moim nowym nauczycielem?
- Nie na zawsze – przyznał, prowadząc mnie w stronę fortepianu, który miałem ochotę rozebrać na części pierwsze, i zostawić go tak, nie martwiąc się czy ktoś go złoży z powrotem czy nie – Andy złamał nogę na deskorolce, dostając przy tym miesięczne zwolnienie, więc przez następnie cztery tygodnie, będziesz skazany na mnie – kontynuował, kładąc na małej półce kartkę z nutami do mazurka Chopina. Jęknąłem widząc masę czarnych nut, ciąg pięciolinii i ten nieznośny klucz wiolinowy. – Samuels, wspominał, że jesteś ciężkim przypadkiem.
- Nie jestem ciężkim przypadkiem, po prostu nienawidzę fortepianu – przyznałem szczerze, naciskając kolejne klawisze, które tworzyły nudną kompozycję.
- Właśnie widzę – odparł zamyślony, siadając obok mnie, po lewej stronie. – Więc dlaczego na nie chodzisz? Ja gdybym tego nie lubił, nie siedziałbym tutaj teraz z tobą.
- Wola rodziców. Nie przejmują odmowy…
- Masz przecież osiemnaście lat, to wiek, w którym sami decydujemy o swoim życiu.
- Co ty nie powiesz – sarknąłem, opierając się łokciami o klawisze, które wydały z siebie głuchy i ciężki dźwięk. – Nie umiem z nimi rozmawiać.
- Czy oni grali na czymś? Albo grają?
- Mama grała na skrzypcach, miała nawet epizod w operze, nie pytaj o szczegóły, bo ich nie znam; średnio mnie to interesuje.
- A co ciebie naprawdę interesuje? Jakiej muzyki słuchasz?
- Lubię … lekki metal, rock, trochę rapu, popu.. Dlaczego pytasz?
- Bo Andy nie ma za grosz talentu nauczycielskiego – mruknął, wstając z ławki.
Powędrowałem za nim spojrzeniem, obserwując co robi. Z czerwonej teczki wyciągnął plik kartek, które po kolei zrzucał na podłogę, szukając odpowiedniej. Znalazłszy ją, wrócił do mnie z wielkim bananem na buzi, z powrotem siadając na ławce. Położył ją, na poprzednią, nakazując mi grać utwór.
- To jedna z piosenek Metallici „Masterof Puppets”, kojarzysz? – spytał zaczynając grać utwór. Był szybki, energiczny z nutką czegoś mrocznego. Jego palce szybko przesuwały się po kolejnych klawiszach, tworząc coś niesamowitego; po raz pierwszy podobało mi się coś, co zostało zagrane na fortepianie. – I co sądzisz? – zapytał wyraźnie zainteresowany moją odpowiedzią. – Czy to pasuje do twojego gustu muzycznego?
- Zdecydowanie, bardziej. Andy wciąż kazał mi grać mazurki, etiudy, ballady..
- Kiepściutko – przyznał, drapiąc się po brodzie. – Wiesz, Liam, nie mogę zmusić cię do polubienia fortepianu, bo samo twoje spojrzenie na niego, sprawia, że przechodzą mnie dreszcze. Ja, w porównaniu do ciebie, lubię go. Dźwięki, które można na nim zagrać wcale nie muszą być nudne, czy smętne. Jak sam widziałeś, są dźwięki mocne i dynamiczne. Może nie są one tak rockowe, gdybyśmy grali je na perkusji czy gitarze, ale nie jest chyba tak źle, co? – szturchnął mnie, ukazując przy tym rząd śnieżnobiałych zębów. – Pogadam z twoimi rodzicami. Powiem im, że nie okazujesz za grosz entuzjazmu, plączą ci się klawisze, masz problem ze słuchem i tak dalej.. Może to pomoże.
- Dlaczego chcesz to zrobić, Louis? – spytałem, wpatrując się w jego niebieskie tęczówki. – Czemu chcesz mi pomóc? Przecież nawet mnie nie znasz.
- Mylisz się, Liam – odpowiedział całkiem pewnie, odwracając się tyłem do instrumentu, o który oparł się plecami. – Każdego dnia, na każdej przerwie widziałem cię. Wpatrywałem się w twoją postać; twoje orzechowe oczy; szeroki uśmiech, który pojawiał się w momencie, kiedy jeden z twoich przyjaciół robił coś naprawdę głupiego. Widziałem, jak pocieszałeś Hannah, kiedy Harry Styles po raz kolejny, całkiem nieświadomie zrobił coś, co spowodowało, że jej promienny uśmiech, zszedł z twarzy.
- Obserwowałeś mnie? Dlaczego? Przecież ty.. ty byłeś tym popularnym. Mogłeś mieć każdego/każdą. Wszyscy chcieli się z tobą przyjaźnić, siedzieć na lunchu, chociaż słowo zamienić.
- Cheerleaderki były na serio, wkurzające – przyznał ze śmiechem, zaczesując sobie włosy do tyłu. – Nie przyjmowały do wiadomości, że mnie nie interesują. Obserwowanie, jak próbują ze mną flirtować, było nawet zabawne, chociaż jak mówiłem wkurzające. Zastanawiałem się, czy ty kiedykolwiek do mnie podejdziesz. Chciałem porozmawiać z tobą, ale zawsze spędzałeś czas ze swoimi przyjaciółmi. Nie miałem, więc okazji by zagadać. Kiedy skończyłem szkołę, miałem nadzieje, że jeszcze się spotkamy, a teraz ty siedzisz tutaj, obok mnie, na lekcji fortepianu, których nie znosisz… Powinienem chyba podziękować Andiemu, że złamał nogę.
- Ja… nie wiem, co powiedzieć – powiedziałem zakłopotany, wybijając sobie palce, które zaczęły mi się nieprzyjemnie pocić. – Nie miałem pojęcia, że ty możesz coś do mnie czuć. Nie podszedłem do ciebie, bo nie miałem odwagi.
- Serio? – spytał rozbawiony. – Widać, że oboje jesteśmy nieźle popieprzeni.
- Harry, non stop mi to powtarza – mruknąłem. – Co… teraz powinniśmy zrobić?
- Mądry z niego dzieciak, chociaż zachowuje się jak dupek; a przynajmniej zachowywał, kiedy jeszcze chodziłem do liceum.
- Interesuje się Felicity, chociaż Hannah się w nim podkochuje…
Ja mówiłem, on grał. Delikatne dźwięki, które wypływały spod jego palców, dziwnie pasowały do tego, o czym opowiadałem. O nauczycielach, ludziach, nowych osobach, przedmiotach. Louis był ciekawy, z czego idzie mi najlepiej, z czego najgorzej, jakie mam plany na przyszłość, czy ktoś mi się podoba. Co miałem mu właściwie powiedzieć? Że byłem w nim skrzycie zakochany, chociaż nie zdawałem sobie z tego sprawy, do dnia dzisiejszego? Że ilekroć jego ustami zajmował się inny koleś, miałem ochotę przywalić temu nieznajomemu? Że.. czułem jego przeszywający wzrok, kiedy swój własny miałem utkwiony w niebieskie linoleum? Zachowywałem się jak nastolatka, która znalazła się sam na sam z kapitanem drużyny footbolowej, w którym swoją drogą, jest zakochana. Nienawidziłem takiego siebie. Chciałem to zmienić, ale naprawdę nie wiedziałem jak… Cholera.
- Liam? – z myśli wyrwał mnie jego spokojny głos, na który zareagowałem, lekkim podskoczeniem w miejscu, co Louis skomentował cichym chichotem – minęły już dwie godziny, koniec na dzisiaj.
- Ach, tak… okej, dzięki – mruknąłem, zagryzając dolną wargę. – To… do czwartku?
- Tak jak dzisiaj, tak? – upewnił się, chowając nuty do teczki.
Przytaknąłem, leniwie wstając z miejsca. Ostatni raz się do niego odezwałem, poczym wyszedłem z pomieszczenia. Ledwo zamknęły się za mną drzwi, oparłem się o ścianę głośno wzdychając. Jakim cudem nie poznałem go od razu? Dlaczego nie połapałem się, że to właśnie on miał być na zastępstwie, skoro poinformowała mnie o tym sama Eleonore, jego najlepsza przyjaciółka i współlokatorka? Dlaczego muszę być takim idiotą?
Ledwo wszedłem do domu, zostałem poinformowany przez mamę, że Zayn z Perrie będą za pół godziny, a Ruth z Nicole już siedzą w salonie i razem z ojcem oglądają jakiś mecz. Zajrzałem tam na moment, witając się z nimi, by następnie udać się do siebie, by szybko się przebrać. Ściągnąłem z siebie szary podkoszulek, zastępując go czarną koszulką na ramiączkach, na którą ubrałem niebieską koszulę w kratkę, z długimi rękawami. Poprawiłem włosy, akurat w momencie, kiedy usłyszałem dźwięk dzwonka.
- Liam!
Zawołała Perrie, kiedy ledwo pojawiłem się na schodach. Mimo ciąży nadal była drobna, niczym kilkunastoletnia dziewczynka. Ubrana była w żółtą sukienkę z szarym sweterkiem. Kilka kosmyków zgarnęła do tyłu, upinając je wsuwkami, zostawiając większą ich część, luźno opuszczonych na plecy. Lekko ją przytuliłem, nie chcąc zrobić jej większej krzywdy. Ona jedna zrobiła coś na przekór, mocniej owijając mnie w talii, całując w policzek, jak to zawsze miała w zwyczaju.
- Dobrze wyglądasz, Pezz – szepnąłem jej do ucha, na co się zaśmiała. – I ty też, Zayn – odkleiłem się od blondynki, wyciągając dłoń w stronę starszego kuzyna, który poklepał mnie po plecach, jak to zawsze miał w zwyczaju. – Jak tam studia?
- Idą, jak po maśle – wyznał, prowadząc mnie do salonu, w którym mama poustawiała już na stół swoje najlepsze dania, oraz butelkę wina. – A jak u ciebie?
- No wiesz.. to liceum – wzruszyłem niedbale ramionami, nakładając kawałek kurczaka i puree ziemniaczane. – Nic ciekawego.
- Akurat, bo ci uwierzę – sugestywnie poruszył brwiami, za co oberwał od Perrie. – Przyjaźnisz się ze Styles’em i Horanem, na Boga! Z nimi nie ma rzeczy nieciekawych.
Przez cały obiad Zayn próbował wyciągnąć ode mnie, co ostatnio ciekawego odwalił Harry z Niallem; czy Hannah w końcu odważyła się powiedzieć Harremu o swoich uczuciach, a przede wszystkim jak mi idą lekcje fortepianu. Ledwo zaczął ostatni temat, moja mama jakby nagle się ożywiła, twierdząc, że idzie mi naprawdę świetnie i z pewnością już niedługo wystąpię na jakimś ważnym recitalu. Na jej entuzjazm jedynie przewróciłem oczami, nie mając siły, by po raz kolejny tłumaczyć jej, że nic takiego się nie zdarzy. I tak by mnie nie posłuchała.
Chciałem wyć, do księżyca-chociaż ten nie pojawił się jeszcze na niebie-kiedy mama z tym swoim czarującym uśmiechem, zmusiła mnie, bym coś zagrał. A mówiąc coś, co miała na myśli utwór Ludwiga van Beethovena „Dla Elizy”. Kolokwialnie mówiąc, rzygałem nim. Miałem go serdecznie dość, ale czego nie robi się dla mamy? Posłałem fortepianowi znienawidzone spojrzenie, które zauważył tylko Zayn, komentując je cichym parsknięciem. Pokręciłem głową, jednocześnie dotykając palcami pierwszych klawiszy.
- No, no, no Payne – usłyszałem rozbawiony głos Harrego, który nie przejmując się obecnością mojej rodziny, wszedł do salonu, jakby był u siebie. – Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że ostro ćwiczyłeś, by popisać się swoimi umiejętnościami – dodał znacznie ciszej, żeby moja mama, która w tym momencie nakładała Niallowi kawałek sernika, nie usłyszała go.
- Zamknij się Styles, bo w czasie kolejnej nocy, będziesz do niczego – zagroziłem mu, z impetem zamykając klapę fortepianu. – Właściwie, co wy tutaj robicie? Mieliście być wieczorem – zaznaczyłem ostatnie słowo, mrużąc na kędzierzawego oczy.
- Horan zgłodniał, a jako, że masz gości, przeczuwałem, że będzie też jedzenie, więc przyszliśmy szybciej. Mam nadzieje, że to nie problem, pani Payne – zwrócił się do mojej mamy, która z uśmiechem częstowała Irlandczyka kolejnymi słodkościami, jakby był jej dzieckiem, albo, co gorsza jedyną osobą w pomieszczeniu. Nie byłem z tego powodu zazdrosny, wręcz przeciwnie-cieszyłem się, że jest osoba, którą mama może rozpieszczać.
- Oczywiście, że nie – zapewniła, podając Harremu talerzyk z wielką porcją ciasta.- Zayn nawet, o was wspominał. Więc, jak u was w szkole?
- Nie najgorzej – odparł Styles, wzruszając ramionami.
- Widzę, że miałeś jakiś wypadek – odezwał się Zayn, sugestywnie poruszając brwiami, za co ponownie oberwał od Perrie. – Kochanie, przestań, bo będę miał siniaka.
- Zasłużyłeś sobie na niego – mruknęła, nie przestając się uśmiechać. – Może Harry zwyczajnie upadł, a ty już widzisz jakąś dwuznaczność.
- Właściwie to razem z koleżanką z klasy, ćwiczyliśmy figury na równoważni i oboje upadliśmy. Ja wylądowałem z ręką na temblaku, ale ona złamała nadgarstek, przez co ma założony gips – przyznał, marszcząc przy tym nos.
Mam nadzieje, że w tym momencie ogarniają go wyrzuty sumienia, bo jak nie, to osobiście nakupię mu do dupy. Do wieczora w domu panowała przyjemna atmosfera. Nawet moje siostry dobrze się bawiły, kiedy Harry co chwilę rzucał nowym dowcipem. Zayn z Perrie wyszli około dziewiątej, kiedy oczy blondynki zaczęły wyraźnie opadać. Moja mama, nie byłaby sobą, gdyby nie wcisnęła im czegoś na drogę. Chwilę po ich wyjściu, dało się usłyszeć dzwonek do drzwi. Sądząc, że to Zayn czegoś zapomniał-chociaż to było najmniej możliwe, bo ten człowiek zawsze ma wszystko na miejscu-poszedłem je otworzyć. To kogo tam zobaczyłem, sprawiło, że moje serce całkiem mimowolnie zaczęło szybciej bić, a usta rozciągły się w szerokim, pełnym szczerości uśmiechu.
- Louis? Co ty tu… - nie dane mi było skończyć, bo jego usta przykryły moje.
Smakował jak… maliny, chociaż sezon na nie, dopiero miał się rozpocząć, z nutką mięty i czekolady. Wywnioskowałem, że musiał przed chwilą jeść batonika, albo rzuć gumę. Nie było to jednak ważne. Nasze wargi pasowały do siebie idealnie. Tworzyły całość, chociaż do tej pory, nawet nie myślałem, że tak może być. Pocałunek był nieśmiały, subtelny, delikatny. Poznawaliśmy siebie i było dobrze. Nie potrzebowałem brutalności, żeby przekonać się, czy ten chłopak był odpowiedni.
- Liam? – usłyszałem za swoimi plecami zainteresowany głos matki, w momencie, kiedy na szczęście postanowiliśmy się do siebie odkleić. – A kim jest ten chłopiec?
- Louis Tomlinson, proszę pani – przedstawił się, wyciągając przed siebie rękę. – Jestem Liama tymczasowym nauczycielem fortepianu, Andy złamał nogę i…
- Chłopcy, przede mną naprawdę nie musicie udawać – przerwała mu z tym swoim uśmiechem, którego nie potrafiłem zidentyfikować.
- O, co ci chodzi mamo?
- Jeżeli jesteście razem, ja naprawdę nie mam nic przeciwko, tylko wolałabym wiedzieć, kiedy mój syn będzie u ciebie spał, żebym się niepotrzebnie martwiła, w porządku?
- Oczywiście, pani Payne! – obiecał Louis z szerokim uśmiechem.
Mama zostawiła nas samych, dodatkowo zamykając za sobą drzwi. Wywróciłem teatralnie oczami, przenosząc je na Louisa, który z wyraźnie zadowoloną miną, patrzył się na mnie. Podniosłem jedną z brwi, wyrażając tym samym nieme pytanie.
- Twoja mama właśnie zgodziła się na nasz związek.
- Ona jest szaloną kobietą.
- Więc jak mam to traktować?
- A jak chcesz?
Louis zrobił kilka kroków na przód, głupkowato się szczerząc.
- Hmm.. pomyślmy.. Od kiedy wyszedłeś z Sali, nie mogę przestać, o tobie myśleć. O twojej minie, kiedy patrzysz na fortepian; o skupieniu, kiedy próbowałeś zagrać krótki i w miarę prosty utwór; o zawstydzeniu, jakie poczułeś, kiedy powiedziałem ci, co do ciebie czuję; o twoich orzechowych oczach; ciemnych włosach, wpadając do oczu. Nie mogłeś przestać myśleć, o tobie..
- Więc, ty mnie lubisz?
- Cholernie mocno cię lubię.
- No to mamy problem, Tomlinson – powiedziałem poważnie. – Bo ja ciebie kocham.
Końcówka słodka =^.^=
OdpowiedzUsuń