środa, 8 maja 2013

[8] Witaj mój niebieskooki chłopaku!



Tytuł: Hi, my blue eyed boy! (Cześć, mój niebieskooki chłopaku!)

Autorka@matrioszkaa

Paring: Larry Stylinson (Louis Tomlinson i Harry Styles.)

Gatunek: Romans

Ilość słów: 1 872

Ilość stron: 7

Opis: Chciałem poznać tajemniczego chłopaka o lazurowym spojrzeniu i szerokim uśmiechu. Chciałem poznać Jego imię. Chciałem by stał się dla mnie kimś więcej niż tylko nieznajomym kolegą. Chciałbym powiedzieć mu, witaj mój niebieskooki chłopaku. Czy pozwoli mi na to?


***



Znowu tam siedział. Po środku parku, z aparatem w dłoniach. Jego jasno brązowe włosy wpadały mu do niebieskich tęczówek, za każdym razem, kiedy mocny podmuch jesiennego wiatru dawał, o sobie znać. Na dłonie założone miał rękawiczki, wykonane z czerwonej włóczki, z wyciętymi palcami i białymi paskami. Wokół szyi zawiązany miał szalik w tym samym kolorze co rękawiczki, ozdobionymi jasnymi paskami. Miętowe spodnie, bluza z pluszowymi obiciem, czarne krótkie tenisówki. Nie miał skarpetek. To dla mnie było dziwne. Jeszcze nigdy nie spotkałem takiej osoby, co on.

Chciałem go poznać.

Nieznajomego fotografa widuję regularnie od tygodnia; dokładnie od dnia, w którym przyszedłem do tego parku po dodatkowej lekcji biologii, na którą musiałem chodzić, jeśli chciałem zdać semestr z tego znienawidzonego przeze mnie przedmiotu.


Usiadłem wówczas na murze, wokół nieczynnej już fontanny, rzuciłem plecak pod ściankę, nogi podsuwając pod samą brodę, mając w nosie to, że ewentualnie mogę znaleźć się po drugiej stronie muru. Byłem zdołowany. Z biologii nigdy nie szło mi dobrze, a całkiem możliwym było, że czekał mnie z niej egzamin poprawkowy. Byłem wściekły. Nie zauważyłem nawet, kiedy zacząłem płakać; wówczas go zobaczyłem. Siedział dokładnie w tym samym miejscu, co dzisiaj, z aparatem powieszonym na szyi, bawiąc się z jakąś małą brązowowłosy dziewczynką, do której zwracał się Daisy. Wyglądali razem uroczo. On był uroczy, z tymi dołeczkami, roześmianymi oczami, szerokim uśmiechem.


Muszę go poznać.

Kiedy doszedł do mnie wesoły pisk Daisy, zachwiałem się i wywaliłem się do tyłu, plecami uderzając o naprawdę twarde, podłoże fontanny; nikomu tego nie życzę. Do dnia dzisiejszego mam pięknej wielkości siniak, który rozchodzi się na połowę pleców. Nieznajomy przybiegł w ciągu kilku sekund. Pomógł mi, ale się nie przedstawił. Wtedy mogłem z bliska przyjrzeć się jego oczom.


Niebieskie, jak tafla oceanu. Szare, jak niebo po burzy.

Na tym nasza „znajomość” się kończy. Prócz koloru jego oczu, zainteresowania jakim z pewnością jest fotografia i siostry, o imieniu Daisy, nie wiem o nim nic.


Zupełnie nic.

Tak samo jak z tej cholernej biologii, której próbuje się nauczyć od dobrej godziny. Niestety ktoś całkiem dobrze, odwraca moją uwagę od niej. Spojrzałem w stronę niebieskookiego, w tym samym momencie, co on w moim. Możliwe, że tylko mi się wydało, albo rzeczywiście chłopak lekko uniósł kąciki swoich ust, w nieznacznym uśmiechu. Nie wiedząc, co powinienem zrobić, po prostu spuściłem wzrok na trzymamy na kolanach podręcznik, próbując się skupić na jakże ciekawej lekturze, niestety na marne. Szaroniebieski kolor wwiercał w mojej czaszce dziurę wielkości grejpfruta, w żaden sposób nie pozwalając mi się skupić na nauce.


Jak tak dalej pójdzie, zostanę w ostatniej klasie na kolejny rok.

Z hukiem zatrzasnąłem podręcznik, odrzucając go gdzieś na bok, nie interesując się nawet, gdzie dokładnie spada. W tym momencie, na dobrą sprawę nic, a nic mnie nie interesowało. No może prócz tego chłopaka z aparatem, o którym myślałem od tygodnia.


Pieprzonego tygodnia.

Za każdym razem jak go widywałem wyglądał tak samo. Oparłem głowę o oparcie ławki, przymykając przy tym oczy, pozwalając wiatrowi otulać moją twarz. Było mi dobrze. Nie myślałem, o biologii, szkole. Przez krótką chwilę moje myśli szybowały wolno w przestworzach, nie zadręczając się niczym poważnym.


Czy właśnie coś takiego odczuwa się po śmierci?

- To twoje? – usłyszałem najdelikatniejszy głos pod słońcem.


Leniwie otworzyłem jedno oko, spoglądając na osobę, która się do mnie odezwała. Centralnie naprzeciwko mnie stał On. W dłoniach trzymał mój podręcznik od biologii, w sposób, jakby był dla niego czymś ważnym. Jakimś skarbem, albo delikatną rzeczą, która w każdej chwili może się rozpaść. Otworzyłem drugie oko, by móc zobaczyć go w pełnej okazałości. Jeśli tydzień temu sądziłem, że jego oczy są niebieskie z domieszką szarości, to musiałem być ślepy. Są całkowicie, głęboko lazurowe.


Śliczne.

Chłopak nerwowo odchrząknął, patrząc na mnie, jakbym co najmniej postradał zmysły. No cóż, chyba to zrobiłem, skoro nie mogłem przestać, o Nim myśleć. A teraz… teraz stoi naprzeciwko mnie, z moim podręcznikiem od biologii, ze świecącymi oczami, lekko zaróżowionymi policzkami i niepewnym uśmiechem. 

- Erm, tak – odpowiedziałem w końcu, wyciągając rękę po książkę.


Nieznajomy jednak nie oddał mi jej od razu. Zamiast tego, otworzył okładkę, zapewne spoglądając na jej pierwszą stronę. Wiedziałem, co tam piszę. Moje imię i nazwisko.


Taa, miałem podpisany podręcznik. Ale to wina mojego kumpla!

- Powinieneś bardziej szanować swoje rzeczy, Harry.


Moje imię, w Jego ustach brzmiało tak… miękko, delikatnie, lekko.

- Ja, po prostu nienawidzę biologii – powiedziałem cicho, wzruszając niedbale ramionami.


Nieznajomy uśmiechnął się trochę pewniej, zaczynając przeglądać książkę, jakby pierwszy raz ją widział. Nie wiedziałem, po co to robi. Co w podręczniku od biologii może być ciekawego? Chyba tylko okładka.


- Co ty, właściwie robisz? – odważyłem się spytać.


Usłyszałem jak głos mi zadrżał, wyrażając tym moją niepewnością, nutkę strachu i niezdecydowania. To działo się zawsze kiedy według samego siebie, znajdowałem się w kłopotliwej dla mnie sytuacji. Szatyn nie odpowiedział mi; zamiast tego studiował dalej książkę. Dokładnie, strona po stronie. Zatrzymał się dopiero na rozdziale, który zaznaczyłem niebieskim kawałkiem samoprzylepnej fiszki, podkradniętej z szuflady siostry. W zabawny sposób zmarszczył brwi, a jego usta rozszerzyły się w jeszcze szerszym uśmiechu, który teraz sięgał jego oczu.

Jesteś piękny, nieznajomy.

- DNA? – spytał cicho, patrząc na mnie ponad poniszczonymi kartkami, podręcznika. Kiwnąłem głową, odgarniając na bok za długą grzywkę. – Dużo tego.


- Test poprawkowy – odpowiedziałem mimowolnie, ponownie wzruszając ramionami, jakby niezbyt mnie to interesowało.

- Rozumiem. Sam przez to przechodziłem, tyle, że z chemii.

- Chemia jest do dupy – skitowałem, krzywiąc się.


Szatyn zachichotał, przeglądając kolejne strony.


- Potrafi zniszczyć życie – zgodził się ze mną, oddając mi podręcznik. – Ucz się pilnie i bardziej dbaj, o rzeczy, bo inni tego nie mają, Harry.


Nim zdążyłem coś mu odpowiedzieć, po prostu zniknął.


Dlaczego uciekasz, kiedy chciałem poznać Twoje imię, piękny nieznajomy?


                                                                         ***

Po nieudanej próbie zdania testu, znowu poszedłem do tego samego parku. Wolnym krokiem przechadzałem się alejkami, mocno wciągając zapach, szybko zbliżającej się zimy. Tego dnia opatuliłem się zielonym szalikiem, który dostałem w prezencie od babci, na ostatnie urodziny. Był przyjemny w dotyku, a w dodatku ciepły i po dłuższym zastanowieniu, wcale nie był taki obciachowy, jak mi się na początku wydawało. Na głowie miałem wełnianą czapkę, która dokładnie chowała pod sobą, wszystkie moje włosy, a ręce wciśnięte miałem w głąb ciepłej bluzy z kapturem. Rozglądałem się w poszukiwaniu nieznajomego chłopaka, ale jak na złość, nigdzie go nie widziałem. Przeszedłem na mały plac zabaw, z myślą, że może bawi się tam ze swoją siostrą. Niestety wśród kilku matek, babć, tatusiów, czy starszych sióstr, nie zauważyłem chłopaka w czerwonym szaliku i z aparatem na szyi. Z niewyjaśnionych powodów, zrobiło mi się smutno, chociaż na dobrą sprawę, nic, a nic o nim nie widziałem.

Skierowałem się na ławkę, na której siedziałem ostatnim czasem, gdy do mnie podszedł. Zatrzymałem się kilka metrów, przed nią, gdy tylko zobaczyłem, jak ktoś na niej siedzi. Dokładniej przyjrzałem się detalom.


Czerwony szalik, trzepoczący na wietrze.


Splecione ze sobą palce, w czerwonych rękawiczkach w białe paski.

Czarny aparat, który leżał tuż obok niego.

Szatyn pochylał się lekko do przodu, patrząc na żwirową drogę. Wyglądało to tak, jakby wziął się za liczenie kamyków, ale kiedy tylko dochodził do stu, mylił się i musiał zaczynać od nowa; stąd ta pełna skupienia mina, lekko ściągnięte brwi i usta zaciśnięte w wąską linię. Jednak, po dłuższym przyjrzeniu mu się, zdałem sobie sprawę, że wcale nie wygląda na zamyślonego, a raczej na zasmuconego.


Ale czym? Zawsze wyglądał na radosnego. Pełnego życia. Szczęśliwego.

Nie bardzo wiedząc, co powinienem zrobić, podszedłem do niego. Bez słowa usiadłem po jego prawej stronie, podciągając nogi pod brodę, które luźno oplotłem ramionami. Nie chciałem się, niepotrzebnie odzywać, chociaż ciekawość wyżerała mnie od środka.



Kim On właściwie jest?



Co tutaj robi?

Dlaczego jest smutny?


Nie wiedzieć czemu jego stan bardzo mnie interesował. Chciałem dowiedzieć się, o nim wszystkiego. Chciałem służyć mu pomocną ręką. Być Jego wsparciem, chociaż Go nie znałem. Był dla mnie nikim, obcym, nieznajomym.. Mimo to, miałem potrzebę pomocy mu.

- Co się stało? – spytałem cicho, patrząc w zachmurzone niebo.

Usłyszałem ciche westchnięcie.

- Nic takiego, Harry – odszepnął, kątem oka zarejestrowałem, że nie poruszył, ani o milimetr, co dla mnie było dziwne.

- Więc dlaczego zachowujesz się inaczej niż zwykle?

- Co masz dokładniej na myśli?

Dopiero kiedy odpowiedział mi na pytanie, zdałem sobie sprawę, jaką głupotę powiedziałem. Wyszło na to, że byłem jakimś pieprzonym psychopatą, który nie mając nic lepszego do roboty, śledzi bądź obserwuje ludzi w parku. Czy powinienem się zacząć leczyć?

- Kiedy widziałem cię pierwszy raz, śmiałeś się i wyglądałeś na szczęśliwego.

- To zasługa Daisy, przy niej inaczej nie można – na wspomnienie siostry, uśmiechnął się blado, niestety nie trwało to długo, bo uśmiech szybko zgasł.

- A bez niej nie?

- Nie wszyscy mają takie błahe problemy, jak ty, Harry.

- To nie fair, że ty znasz moje imię, a ja twojego nie – zauważyłem z miną niezadowolonego dziecka, używając przy tym swoich pseudo aktorskich umiejętności, by naśladować jego głos.

Chłopak spojrzał na mnie kątem oka, lekko się uśmiechając. Nadal nie był to szczery wesoły uśmiech, który nie znikał z moich myśli, ale był znacznie lepszy od poprzedniego.

- Louis Tomlinson – przedstawił się lekko.

Wyciągnąłem przed siebie dłoń, posyłając mu idiotyczny uśmiech, chcąc go chociaż trochę rozbawić. Uścisnął moją dłoń, w tym samym momencie, kiedy wypowiedziałem wesołe „miło mi cię poznać.”

- Więc, co się takiego stało?

- To nie takie proste – zaczął nerwowo, znowu odwracając ode mnie wzrok, który przeniósł na swoje dłonie.

- Wszystko staje się proste, kiedy patrzysz na to z innej perspektywy. No prócz biologii i chemii oczywiście – dodałem, nie umiejąc powstrzymać uśmiechu. – Chodzi mi, o to, że razem możemy coś wymyślić.

- Ale ty mnie nawet nie znasz – zauważył z cichym jękiem.

- No jasne, że nie – mruknąłem – ale mogę poznać, jeśli mi pozwolisz.

- Nie rozumiem – przyznał, przekrzywiając lekko głowę.

- Ty powiesz mi, czemu masz doła, a ci powiem, jak mi poszło z biologią.

- Po twoim dobrym humorze wnioskuje, że zdałeś.

Wybuchłem niepohamowanym śmiechem, łapiąc się za brzuch, którzy z tego wszystko zaczął mnie niemiłosiernie boleć. Louis cicho zachichotał, odgarniając sobie z twarzy kilka zbłąkanych kosmyków. W tym momencie wyglądał jak zagubiony dzieciak, który nie umie odnaleźć się w dorosłym świecie. Było mi go cholernie szkoda.

- Oblałem. Do zaliczenia zabrakło mi dokładnie czterech i pół punktów – wyjaśniłem.

- Więc dlaczego się cieszysz?

- Ponieważ udowodniłem mojej biolożce, że ja i jej przedmiot nie damy rady przetrwać próby czasu i nasz związek skończy się na pierwszym teście – odpowiedziałem szczerze, przenosząc wzrok w niebo. – Teraz twoja kolej, Louis.

- Jestem skończonym idiotą – powiedział cicho, szeptem, jakby się bał tych słów, albo nie chciał, bym ja je usłyszał. - Podoba mi się ktoś, o kim nic nie wiem.

Na jego słowa, mimowolnie się wyprostowałem, stopami dotykając ziemi. Poczułem na sobie wzrok Louisa. Jego niebieskie tęczówki muskały moją lekko zaczerwienioną twarz, oczekując mojej reakcji.

Jak powinienem mu pomóc?
- Zagadaj do niego, a nóż ci się poszczęści – zaproponowałem, patrząc w kamyki, tak jak niedawno robił to siedzący obok mnie chłopak.

Louis uśmiechnął się lekko, łapiąc mnie za rękę. Spojrzałem na niego oniemiały, nie wiedząc, co powiedzieć, jak zareagować. Jego nagie palce, lekko muskały moją odkrytą skórę, splatając ze sobą nasze palce. Tym drobnym, z pozoru nic nieznaczącym gestem, przekazał mi, odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.

- Witaj, mój piękny nieznajomy – szepnął, przyciskając policzek do mojego ramienia.

- Cześć, mój niebieskooki chłopaku – odszepnąłem, kładąc swoją głowę, na czubku jego własnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz