Spojrzałam przez okno samolotu na coraz
bardziej powiększające się budynki na ziemi. Ostatnio byłam tu 3 lata temu,
jeszcze jako zupełnie inna osoba. Imię , nazwisko, data urodzenia i tego typu stałe rzeczy zostały bez zmian, ale
poza tym zmieniło się chyba wszystko. Nie byłam już tą samą skromną, wrażliwą,
sympatyczną osiemnastolatką, która wszystkim się podporządkowywała. Teraz było
na odwrót i to wszyscy inni się mi podporządkowywali. Przede wszystkim byłam
starsza o dwa lata. O dwa lata w bezwzględnym show-biznesie, który nauczył mnie
dążenia do celu za wszelką cenę i pokazał mi, jak robić dobrą minę do złej gry.
Czasami nie byłam już do końca pewna czy nadal jestem sobą, czy może już
zupełnie stałam się produktem menagmnetu, który tak starannie kreowali przez
ostatnie dwa lata ludzie w większości mi nieznani. W sumie nie robi mi to
większej różnicy, bo dopóki robię swoje, to obie strony są zadowolone. Ja
zarabiam pieniądze, oni na mnie też, a ja dodatkowo się spełniam zawodowo,
żyjąc w luksusach o jakich kiedyś nawet nie śniłam.
No i wracam na stare śmieci… Ale nic
już nie będzie takie samo, pomyślałam
rozpoznając charakterystyczne miejsca ukochanej stolicy, która bardzo długo
była moim domem. Dzieciństwo spędziłam w zachodniej Anglii, ale potem wyjechałam
do Londynu za chłopakiem, który zaczął robić karierę, a ja chciałam go
wspierać, nawet jeśli miało to oznaczać opuszczenie rodzinnego domu.
- Podchodzimy do lądowania, prosimy o
zapięcie pasów. - Usłyszałam głos stewardessy. Posłusznie zapięłam pasy i
dopiłam lampkę szampana – mój niezmienny umilacz podróży. Chociaż teraz
pieniądze dla mnie nie grają żadnej roli i mogę sobie na to pozwolić. Pamiętam,
jak jeszcze całkiem nie dawno nie mogłam sobie pozwolić na puszę Pepsi w klasie
ekonomicznej, a teraz…
Ponownie wyjrzałam przez okno, gdzie
zauważyłam już Heathrow.
Nic się tu nie zmieniło...
Nikomu nie wspomniałam o swoim przyjeździe. Niestety
niektóre brytyjskie gazety pisały o tym, że znana w USA "celebrity"
dzisiaj wyląduje w Londynie i będzie pracować z jakimś tam zespołem. Lecz w
głębi duszy miałam nadzieję, że nikogo z dawnych znajomych tu nie będzie, nie
chciałabym wracać do przeszłości. Nie po to stąd wyjechałam, urywając wszystkie
kontakty, żeby teraz ponownie wracać do tego samego.
Poczułam lekkie trzęsienie samolotu, gdy koła łączyły się
z asfaltem na ziemi.
- Dziękujemy państwu za skorzystanie z naszych usług i
życzymy miłego pobytu w Londynie. Prosimy o spokojne opuszczenie pokładu, gdy
wszystkie lampki zgasną i drzwi zostaną otwarte. – Gdy tylko stało się to
możliwe bez łamania regulaminu przelotu, rozpięłam pas i szybko wyszłam z
samolotu, jako jedna z pierwszych. Równie szybko przeszłam przez rękaw i udałam
się do odprawy, która niestety była konieczna na lotach międzykontynentalnych. Po
piętnastu minutach mogłam spokojnie udać się do wyjścia. Nie marzyłam już o
niczym innym niż gorącej kąpieli w hotelu. I może jakiś masaż? W końcu, kto mi
zabroni?
Nie oglądając się, założyłam na nos duże okulary i szybko
ruszyłam z odebranymi już walizkami do wyjścia.
- Emma! - usłyszałam za sobą znajomy głos. Głos, który
nadal lubiłam i należący do osoby, która zawsze była przy mnie niezależnie od
tego, jaką głupotę akurat zrobiłam. Z nią też zerwałam kontakt po wyjeździe. Wolno
się obróciłam w stronę, z której dochodził głos. I zobaczyłam to, czego mój
umysł nie chciał zobaczyć - ale za to serce pragnęło.
- Eleanor? - zapytałam z niedowierzaniem. Brunetka szybko
zaczęła iść w moją stronę. Tak długo się nie widziałyśmy... Gdy tylko znalazłyśmy
się obok siebie, rzuciłyśmy się w swoje ramiona. Lecz po chwili przypomniało mi
się, kim teraz jestem i kim powinnam być. Oderwałam się od byłej przyjaciółki
na śmierć i życie i rękoma wyprostowałam swoją bluzkę, próbując ukryć
zdenerwowanie. - Co tu robisz? - zapytałam oschle. Nie, nie mogę! Muszę ją jakoś spławić, bo inaczej to wszystko wróci i
cała moja praca nad sobą, całe te dwa lata pójdą na marne!
- Przyjechałam cię odebrać z lotniska, to takie dziwne? – El
zdziwiła się nagłą zmianą nastrojów.
- Tak. Sama bym sobie poradziła, nie potrzebuję żadnej
pomocy. – Prawie że warknęłam. Ciężko przychodził mi ten ton, bo w głębi serca
czułam, że nadal kocham tę dziewczynę. Ale przecież już zdecydowałam, kim chcę
być…
- Dobra, daruj sobie. – Westchnęła dziewczyna sięgając po
jedną walizkę, aby mi pomóc. Jak zwykle uparta.
- Zostaw to! – krzyknęłam, uciekając od niej wzrokiem.
Bałam się, że jeden kontakt wzrokowy z brunetką i już totalnie się w sobie
pogubię, a co gorsza, mogę nawet znowu stać się „tamtą” dziewczyną. – Nie
wyraziłam się jasno? Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Gdyby było inaczej,
poprosiłabym o to kogoś z obsługi. To samo tyczy się ciebie. Prosiłam cię,
żebyś tu przyjeżdżała? Nie, nie prosiłam. Więc daj mi święty spokój i wracaj do
swoich spraw, a do moich się nie wtrącaj.
Calder stanęła w szoku. Nie mogła uwierzyć, że nadal
jestem tą samą osobą, która kiedyś była dla niej niemal jak siostra. Cóż, w
sumie nie jestem. I do tego momentu było mi z tym bardzo dobrze.
- Ems, co ci się stało..? Dlaczego na
mnie podnosisz głos..? – zapytała, ledwo wierząc własnym zmysłom. Bo prędzej
mogła uwierzyć w wadę własnego wzroku i słuchu niż w to, że to ta sama
dziewczyna.
- Bo mnie denerwujesz. – Wysyczałam, coraz bardziej grając złą, niż
tak naprawdę nią będąc. - Zmieniłam się. Nawet nie wiesz jak bardzo. Jestem
samodzielna. Nikomu się nie podporządkowuję. Nie potrzebuję tutaj przyjaciół. Mam
kilka zaufanych osób w Stanach i nikt więcej do szczęścia mi nie jest
potrzebny. A już na pewno nikt z WAS.
- Ale my potrzebujemy ciebie, niezależenie od tego, jak
bardzo próbujesz sobie wmówić, że jesteś kimś innym. Zabieram cię do domu. – Dziewczyna
podniosła tę walizkę i szybkim krokiem poszła w kierunku swojego samochodu. Ja tylko
prychnęłam pod nosem i szybko ją dogoniłam.
- Mam zarezerwowany pokój w Grand Hotel. Możesz mnie tam
zawieść, skoro tak bardzo ci na tym zależy.
- Zależy. Potem musimy pogadać, bo wiele się zmieniło. Na
gorsze. I mam wrażenie, że tylko ty możesz tu coś zaradzić.
- Nie mam czasu na zabawy charytatywne. Przyjechałam tu
tylko i wyłącznie do pracy. – Odpowiedziałam wsiadając do wozu.
- I właśnie dlatego układasz choreografię i reżyserujesz
teledysk dla Little Mix, z którego jedna wokalistka jest dziewczyną Zayna?
- Co? – Zdziwiłam się. – Nawet o tym nie wiedziałam…
Szkoda, że już podpisałyśmy umowę…
- Jasne, a ja jestem królową Anglii. – Odpowiedziała
ironicznie Eleanor.
- Wow, ładny masz ten pokoik. -
Powiedziała El odkładając walizkę koło kanapy.
- Wiem, innego bym nie chciała. - Odszczeknęłam . - Więc o
czym chciałaś tak pilnie porozmawiać? Zamieniam się w słuch. - Sztucznie się
uśmiechnęłam, ale i tym razem przyjaciółka wykazała się niesamowitą
cierpliwością. Chciałam już jedynie, żeby tylko sobie poszła. Czułam, jak z
każdą sekundą w jej towarzystwie zapominam o całych dwóch latach w Stanach, a
NIE MOGŁAM SOBIE NA TO POZWOLIĆ. Nie pozwolę jej tego zniszczyć!
- Po twoim nagłym wyjeździe wszyscy próbowali się z tobą
kontaktować. Telefon, mail, Twitter, Facebook... Wszystko usunęłaś albo
zmieniłaś adres lub numer. – Zrobiła krótką pauzę, żeby sprawdzić moją reakcję,
ale mój wyraz twarzy stawał się jeszcze bardziej obojętny niż wcześniej. - Liam wariował. Nie mógł sobie wybaczyć tego,
co zrobił. Poza tym, dlaczego zostawiłaś MNIE? Akurat wtedy sama byłam wściekła
na Liama i doskonale cię rozumiałam, ale nie miałaś powodów, żeby mnie tak
porzucać!
- Daruj sobie... Nie będę tego słuchać. – Z całych sił
powstrzymywałam łzy, a poczucie winy powoli mnie zaczynało wypełniać. - Jeśli masz zamiar lamentować nad jego ciężkim
losem, to możesz od razu wyjść i pozwolić mi odpocząć.
- Musisz. Jesteś mi to winna.
- A ten wieczór zapowiadał się tak
miło, zanim cię zobaczyłam na Heathrow…
- Mruknęłam i wyszłam na taras z butelką wody z hotelowego barku. Może
świeże powietrze pozwoli mi się uspokoić
i powstrzymać te powracające uczucia.
- Przez te 3 lata z nikim się nie
związał, bo twierdził, że nikt nie jest tak wspaniały jak ty. W pewnym momencie
w Internecie i gazetach u boku różnych gwiazdek zaczęła się pojawiać jakaś nowa
postać. To byłaś ty. Payne, widząc
ciebie w nowej odsłonie, zrozumiał, że masz nowe życie. Bez niego. Domyślił
się, że cię już stracił na zawsze. Kilka miesięcy temu miał wypadek
samochodowy... - Zniżyła głos.
- I dobrze mu tak, zasłużył sobie. - Powiedziałam przez
zaciśnięte zęby. – Złych ludzi spotykają
złe rzeczy.
- Od tego czasu jest w śpiączce. – Zapewne przyszła pani
Tomlinson mnie zignorowała i kontynuowała. - Lekarze nie dają wielkich szans na to, że się
obudzi. Teraz leży w północnym Londynie. Przez cały czas ktoś przy nim jest:
Ja, Zayn, Harry, Louis, Niall, jego
siostry, rodzice… Mówimy do niego,
opowiadamy, co się teraz dzieje, czytamy gazety, puszczamy muzykę, czytamy
książki. Robimy wszystko, żeby nie utracił kontaktu ze światem zewnętrznym. Wierzymy,
że nas słyszy, ale po prostu jego ciało nie może nam dać znaku, że tak jest
naprawdę. Bo żeby się wybudzić, to on musi mieć siłę do walki, musi chcieć żyć. Ale
on już nie chce. Żadne rehabilitacje, żadne ćwiczenia, żadne pieniądze nie
są w stanie mu pomóc, jeśli on tego nie chce. On po prostu cię potrzebuje.
Gdy do mnie dotarło to, co przed chwilą powiedziała Eleanor,
niechcąco wypuściłam z rąk szklankę, która rozbiła się o posadzkę balkonu z
okropnym hukiem. Złapałam się balustrady, żeby nie wypaść, tak mocno ścisnęłam
poręcz, że prawie krew przestała mi płynąć w dłoniach. Ledwo mogłam złapać
oddech. Poczułam wszech ogarniający mnie strach. Poczułam wszystko to, co przez
te trzy lata ukrywałam gdzieś głęboko w sobie: miłość i troskę.
- J-jak to „w śpiączce”? – wydusiłam z
siebie. Oczy miałam szeroko otwarte, wpatrywałam się w jakiś punkt, który był
widoczny na horyzoncie, starając się doprowadzić do porządku.
- Nie słuchasz mnie? MIŁOŚĆ TWOJEGO ŻYCIA JEST W ŚPIĄCZCE!
– Widocznie nawet El w końcu może się skończyć cierpliwość. – I teraz tam jadę,
bo akurat Lou przy nim siedzi. Jedziesz ze mną? – zapytała. Nagle się obróciłam
w stronę brunetki i przez chwilę otwierałam usta i zamykałam, jakbym nie
wiedziała, co powiedzieć.
- Ja… Nie mogę. On nie jest miłością mojego życia. Nie
mogę… – Spuściłam głowę. – Nie mogę wracać do przeszłości. A wy wszyscy nią
jesteście. Stany wiele mnie nauczyły, zmieniły mnie w inną osobę, której nikt
się nie sprzeciwi, bo się boi. Stany zmieniły mnie w choreografa, o którego się
biją gwiazdy światowego formatu. El, nie chcę z tego rezygnować i znowu być
tamtą osobą, od której uciekałam ostatnie dwa lata. Nie chcę, nie mogę. Zrozum
to.
- Staram się, ale nie mogę. – Calder założyła ręce na
klatce piersiowej. – Czytałam wiele o tobie, gdy się zabawiałaś na salonikach w
Los Angeles, Nowym Jorku, Chicago. Mówiłaś, że byłaś szczęśliwa. Nie wierzę w
to. Na wszystkich zdjęciach w oczach miałaś pustkę…
- Nie wiesz, o czym mówisz.
- … i widać na nich, że nie jesteś naprawdę szczęśliwa i
co gorsze, jesteś najbardziej samotną znaną mi osobą. Byłaś szczęśliwa, dopóki
stąd nie wyjechałaś. I nie oszukujmy się, tęsknisz za Nim.
- Przestań! Jak według ciebie mam tęsknić za kimś, kto
mnie zdradził, mimo że doskonale wiedział, że jak tylko coś takiego się stanie,
to nie będzie drugiej szansy?! Poza tym tam też miałam przyjaciół! Przyjechałam
tu tylko do pracy, za dwa miesiące tam wracam i wszystko znowu będzie tak jak być
powinno. Wy tutaj, a ja sześć tysięcy kilometrów dalej!
- Przyjaciół? W tym momencie poczułam się obrażona. –
Brązowooka zaczęła krzyczeć. - Tamci
ludzie traktują cię jak przedmiot, dzięki któremu mogą stać się sławni. Jak
szczebelek na drabinie, po której wspinają się na szczyt. WYKORZYSTUJĄ CIĘ. –
Zrobiła małą przerwę. - Ile razy ktoś do ciebie przyszedł, żeby chociaż zrobić
ci herbatę, gdy byłaś chora, pomóc? – zapytała. Na te słowa milcząc spuściłam
wzrok i odwróciłam się plecami, unikając kontaktu wzrokowego.
- Nikt. Tak też myślałam. U nas było troszkę inaczej,
prawda? – zapytała retorycznie. – Ale to ONI są twoimi przyjaciółmi, mimo że
mają ciebie głęboko w dupie. Chociaż nie. Przecież są razem z tobą na tych
wszystkich imprezach z fotoreporterami. Przecież cię uwielbiają taką jaką
jesteś, a to, że jesteś sławna nic dla nich nie znaczy. Szkoda tylko, że ich
przyjaźń znika wraz z dziennikarzami. –Zbliżyła się do mnie i dokończyła
szeptem. – Jeśli w to wierzysz, to naprawdę się zmieniłaś. Ale na gorsze. –
Szybko zabrała swoją torebkę i wyszła z pokoju.
Podczas pobytu w Stanach przeszłam elementarną
przemianę. Ten kraj mnie zmienił, ci ludzie, ta kultura. Nauczyłam się żyć na
nowo po swojej małej, własnej tragedii i złamanym sercu. Przez te 2 lata
wspinałam się na szczyt kariery, co w mojej „kategorii” nie było wcale łatwe,
bo tutaj ludzie z moim zawodem zazwyczaj stoją obok czerwonego dywanu, a nie na
nim. Nie, nie jestem piosenkarką ani aktorką, ani modelką. Jestem choreografem
i reżyserem muzycznym, zaliczanym aktualnie do światowej czołówki. W czasie
pobytu w USA ułożyłam dziesiątki układów tanecznych na całe trasy koncertowe
gwiazdom światowego formatu. Osiągnęłam to, co chciałam. Co jakiś czas, gdy
dosięgał mnie nostalgiczny nastrój, myślałam, czy to wszystko było warte
wyjazdu z UK, porzucenia praktycznie wszystkich kontaktów – z przyjaciółmi, z
chłopakiem, z którym już byłam od ponad 3 lat, jeszcze zanim zaczął się wokół
niego ten cały szał… Właśnie, byłam. Pewnie nadal bym była, gdyby on tego nie
spieprzył. Ponad 3 lata razem, tyle
wspólnych planów na przyszłość, nawet już wybraliśmy imiona dla swoich dzieci,
a on droczył się ze mną, wymyślając coraz to głupsze sposoby na oświadczyny. Ale
on mnie zdradził. Na trzeźwo czy po pijaku – nie ważne.
Ważne, że w naszej sypialni, pościeli… Zaczęłam się nim brzydzić, nie mogłam na
niego patrzeć, a w UK było go wszędzie pełno. Właśnie wtedy podjęłam decyzję o
wyjeździe na inny kontynent, byle jak najdalej od niego. Tam zaczęłam nowe
życie. Zaczęłam się inaczej ubierać, zmieniłam fryzur. Przestałam być dla wszystkich
dookoła miła, nauczyłam się dążyć do celu po trupach. Wiele ludzi mnie
nienawidziło, ale tyle samo mnie podziwiało i zazdrościło odwagi i
determinacji. Delikatnie mówiąc, ze skromnej i wesołej dziewczyny „z
sąsiedztwa” zamieniłam się w wredną, wielkomiejską sukę, która wie czego chce i
to dostaje.
Po wyjściu Eleanor jeszcze długo
wpatrywałam się w panoramę miasta myśląc o tym, co przed chwilą usłyszałam.
Walczyłam ze swoją „dawną ja”, która dobijała się ze środka i chciała przejąć
kontrolę nad moim życiem i rwała się do kliniki, do Niego, żeby przy Nim być,
trzymać Go za rękę i wspierać jak tylko się da.
- Szlag by to! – krzyknęłam
zdenerwowana i wróciłam do pokoju.
Chodziłam po pokoju i próbowałam zebrać myśli, aż mój wzrok zatrzymał się
na laptopie wystającym z torby. Niewiele myśląc wyjęłam go i usiadłam na
kanapie. Gdy tylko się uruchomił, wpisałam w przeglądarkę cztery zwyczajne
słowa, które w połączeniu mroziły mi krew w żyłach: „liam payne coma accident”.
Nawet nie zauważyłam, gdy w trakcie czytania kolejnego artykułu wypełnionymi
zdjęciami z miejsca wypadku, połączonymi ze zdjęciami szczęśliwego chłopaka,
zaczęły spływać mi łzy strumieniami po policzkach. Jakim cudem to przegapiłam?
To prawda, raczej rzadko korzystałam z Internetu poza pocztą, ale…
- O Boże… - Załkałam, podciągając
kolana pod brodę i mocno je obejmując ramionami. – Liam, nie… - Nie mogłam
powstrzymać ani płaczu, ani powracających uczuć. Ta moja gorsza część mówiła,
że sobie na to zasłużył, zdradzając mnie z jakąś lafiryndą, ale druga część, ta
już dawno zapomniana, przeżywała katusze wyobrażając sobie miłość mojego życia
w śpiączce od kilku miesięcy. – Weź się w garść, do cholery! – krzyknęłam do
siebie, energicznie wstając z kanapy i idąc do łazienki, po drodze wyciągając z
walizki dżinsy i niewyróżniającą się bluzkę. Jak zobaczyłam swoje zapłakane
odbicie w lustrze, aż się z siebie zaśmiałam z pogardą.
- Czułam, że pomysł z przyjazdem tutaj
jest do dupy. – Mruknęłam do siebie, ściągając ciuchy i wchodząc pod gorący
prysznic.
Zastanawiałam się, czy mój aktualny
pomysł jest dobrym pomysłem. Ale to się pewnie okaże w przeciągu jakichś dwóch
godzin.
- Gdzie jest jego pokój? – zapytałam przez telefon El,
wychodząc z taksówki.
- Cześć, u mnie wszystko w porządku.
- Gdzie jest jego pokój, nie dzwonię na pogaduchy. – Nie mam
czasu ani ochoty się przekomarzać.
- Trzecie piętro, zaraz za pierwszym skrętem w prawo. Będę
przed drzwiami. – Rozłączyłam się i szybko zlokalizowałam wejście do kliniki, a
następnie windę. Miałam wrażenie, że to jest najwolniejsza winda na świecie,
ale w końcu usłyszałam upragniony dźwięk z głośników, po którym od razu
otworzyły się drzwi windy, a ja prawie z niej wybiegłam, kierując się w stronę
pokoju Payne’a.
- A jednak się skusiłaś… - El jak zapowiedziała, tak stała
przed przeszklonym pokojem. Nawet nic jej nie odpowiedziałam, po prostu
stanęłam jak słup przed szklaną ścianą i patrzyłam na śpiącego chłopaka, który
teraz był chyba w trakcie jakichś ćwiczeń.
- Teraz ma rehabilitacje. Na szczęście mamy wszyscy
wystarczająco dużo pieniędzy, żeby Liam miał je na tyle często, aby po wyjściu
ze śpiączki mógł normalnie funkcjonować.
- Emma! – usłyszałam za sobą znajomy głos i kroki zbliżające
się w moją stronę, ale nie byłam w stanie odwrócić wzroku od twarzy Liama.
Jednak kątem oka zauważyłam, jak Louis obejmuje Eleanor i całuje ją w policzek.
– Zaraz się skończy rehabilitacja i zostawimy was samych.
- Ok. – Tylko tyle byłam w stanie wydukać. W mojej głowie
krążyły nieustannie obrazy chłopaka na noszach, wnoszonego do karetki, czy
wyciąganego ze zmiażdżonego samochodu, w którym jeszcze nawet razem
jeździliśmy. Patrzyłam jak młody rehabilitant ćwiczy nogi i ramiona Liama i
jedyne, co chciałam wtedy zrobić to wejść tam i poprosić go, żeby pokazał mi,
jak to się powinno robić, żebym tylko ja mogła go dotykać.
Nie minęło więcej niż pięć minut, jak nieznajomy wyszedł,
lekko uśmiechając się do El i Louisa. Od razu weszłam do pokoju i usiadłam na
krześle obok łóżka. Widziałam, jak rusza się klatka piersiowa Liama, jak
ruszają się nozdrza. Wyglądał tak samo, jak zawsze, kiedy spał, obok mnie…
- Mówiłaś, że potrzebujecie mojej pomocy. – Zwróciłam się
szeptem do brunetki, jakbym bała się go obudzić z tego spokojnego snu. – Czyli czego ode mnie oczekujecie?
- Po prostu masz się odzywać. Chcemy, żeby Liam usłyszał
twój głos. Wtedy sprawdzimy, czy reaguje na bodźce z zewnątrz.
- A w jaki sposób?
- On jest podłączony do różnej aparatury, między innymi do
tej maszynki, która pokazuje jego rytm serca. Wydaje nam się logiczne, że gdyby
ciebie usłyszał, coś by się zmieniło. Wszyscy wiedzą, jak na niego działasz. –
Wyszczerzył się głupkowato Louis. - Próbowaliśmy wcześniej z samym twoim
imieniem, ale to nie działało.
- Czyli się odezwę i mogę sobie iść? – zapytałam, próbując
przywołać z powrotem swoje nowe oblicze.
- Zależy. – Uśmiechnęła się tajemniczo dziewczyna.
- Od czego?
- Jeśli nie będzie żadnej zmiany, to sobie możesz iść. A
jeśli będzie… To wolelibyśmy, żebyś troszkę z nim pogadała. Mogłabyś mu
powiedzieć, że mu wybaczyłaś.
- Ale tego nie zrobiłam! – krzyknęłam wzburzona.
- Ciiii… Nie krzycz. W każdym bądź razie mogłabyś być
miła. – Brunetka wzięła z fotela swoją torbę, zerkając na monitor.
- Widzicie, cały czas gadam, a nic się
nie zmienia. – Wskazałam na urządzenie
pokazujące bardzo miarowy rytm, bez żadnych zmian.
- Posiedź z nim jeszcze trochę, my musimy
się zbierać.
- No to cześć. – Nawet nie miałam
zamiaru wstawać z tego krzesła, więc musieli się obyć bez gorących pożegnań.
- Cześć, Liam. – Powiedziałam, gdy tamta dwójka już
opuściła pokój, a następnie zerknęłam na monitor. Dalej bez zmian. – To ja,
Emma. Jestem tutaj. – Ścisnęłam jego dłoń, pragnąc, aby on ten uścisk
odwzajemnił, przynajmniej minimalnie, żeby dał jakiś znak… - Jestem przy tobie.
I będę przez najbliższe dwa miesiące. – Przyłożyłam swój policzek do jego
dłoni. Zawsze miał ciepłe dłonie i stopy, w przeciwieństwie do mnie. Zawsze ja
się kładłam na kanapie, a on siadał na moich stopach – idealna symbioza. –
Widziałeś, jacy El i Louis są szczęśliwi? – zaczęłam swój wywód. – I kto ci
tego bronił? – zadałam pytanie i zrobiłam przerwę. Wzięłam głęboki oddech i
wolną ręką wytarłam łzy, które zaczęły się zbierać w kącikach oczu. – Nigdy z
tobą nie rozmawiałam o tym, co się wydarzyło. Może to był zwykły błąd, może tchórzostwo. Wolałam
wyjechać i cię już nigdy więcej nie spotkać. Tak było łatwiej… A teraz nadszedł
czas na tę rozmowę. Przynajmniej nie będziesz mi przerywać, jak widać wszystko
ma swoje plusy. – Zaśmiałam się. - Chcesz wiedzieć, co czułam? Zazdrość,
nienawiść, żal, zawód… I setki innych emocji. Zawiodłam się na tobie. Ufałam ci
bardziej niż komukolwiek innemu w całym swoim życiu, a tu nagle wracam
wcześniej z wieczoru panieńskiego znajomej, a ty się pieprzysz w moim łóżku z
jakąś dziewczyną. Byłam w szoku. Nie mogłam oddychać. Czym prędzej wybiegłam z domu
i pobiegłam do El. Przez całą drogę płakałam. Nawet nie wiesz, jaka czułam się
beznadziejna. Byłam pewna, że to z mojej winy. No bo przecież coś musiałam
robić źle, skoro zapragnąłeś innej, prawda? – Zrobiłam lekką pauzę i wypuściłam
jego dłoń. Objęłam się ramionami, starając poradzić sobie z tymi wspomnieniami,
które były tak dla mnie bolesne. - Na szczęście po dwóch butelkach wina
wypitych z Eleanor doszło do mnie, że to przecież tylko i wyłącznie twoja wina,
przecież ja tamtej zdziry nie przeleciałam, tylko ty. Wtedy poczułam ogromną
potrzebę pokazania światu, na co mnie stać, że jakiś drań nie jest w stanie
popsuć mi życia. Dlatego pod twoją nieobecność spakowałam się i poleciałam
najbliższym lotem do Stanów. Tam się zmieniłam, a przynajmniej tak mi się
wydawało. Schudłam, zapuściłam i zafarbowałam włosy, zaczęłam się odważniej
ubierać, zresztą pewnie widziałeś zdjęcia. Jak się zrobiło o mnie głośno,
zaliczono mnie do dziesiątki najseksowniejszych kobiet w show biznesie – wtedy
pewnie było ci łyso, co? Nareszcie robiłam to, co kochałam najbardziej na
świecie – taniec. Treningi i tworzenie choreografii zajmowały cały mój czas.
Potem do tego doszły imprezy, różne gale. W końcu stałam się kimś. Osiągnęłam
swój cel. I wtedy poczułam okropną samotność. Co mi po tym, że mam pieniądze i
sławę, skoro nie mam miłości i osoby, której by na mnie zależało, z którą
mogłabym dzielić się swoimi sukcesami? Ale nie było na horyzoncie nikogo, kto
mógłby zawojować mój świat jak poprzednik, czyli ty. – Głośno westchnęłam,
nabierając siły na dalszą część wywodu. - Otaczałam się wieloma ludźmi, których
uważałam za przyjaciół, ale nimi nie byli, co dzisiaj uświadomiła Calder, jak
zwykle mądralińska. – Zaśmiałam się. -
Tak zleciały mi trzy lata. I teraz siedzę przy tobie, trzymając cię za
rękę, zastanawiając się, co ja do cholery robię przy mężczyźnie, który połamał
moje serce na miliard kawałków. Nie wiem. Ale wiem jedno. Chciałabym, żebyś się
obudził. Bo One Direction musi nadal tworzyć muzykę, a bez ciebie to nie wypali
i wszyscy o tym doskonale wiedzą. To taki oficjalny powód. A nieoficjalny… to
taki, że w jakimś tam stopniu nadal mi na tobie zależy, a gdybyś odszedł, moje
serce pobieżnie sklejone słabym klejem, znowu by się rozpadło na dwa razy tyle
kawałków, co ostatnio. Tak, Liam. – Ciężko westchnęłam. - Nadal zajmujesz szczególne miejsce w moim
sercu, mimo że próbuję sobie wmówić, że jest inaczej. Ale coś za coś. Ja ci to
powiedziałam, a ty masz się obudzić. Wysil się i otwórz te cholerne oczy, nie
wiem, porusz ręką, cokolwiek. Nie po to wydałam kupę kasy na taksówkę, żeby tu
przyjechać, nie po to tyle się nagadałam, żeby to miało pójść na marne. Przestań
być tym „pain in the ass” i się obudź. – Zaśmiałam się, gdy przypomniało mi się
to „powiedzonko”, którym często się do niego zwracałam.
- Dzień dobry! – do pokoju wszedł
wesoły lekarz, przerywając moją „rozmowę” z Liamem. – Nazywam się Phil Baker i
jestem lekarzem tego przystojniaka. A pani to..?
- Emma Jones… Przyjaciółka. –Podałam dłoń doktorowi. Z
wyglądu był po trzydziestce, szatyn, zielone oczy. Ale ogólny efekt przeciętny.
Chociaż uśmiechem sporo nadrabiał.
- Miło mi. Nie będę pani przeszkadzać, muszę tylko
sprawdzić kilka rzeczy… - Powiedział pod nosem przeglądając papiery drukowane
non stop przez maszyny. – Ooo… Widzę, że serduszko pana Payne’a wyraźnie
przyspieszyło w trakcie kilkunastu ostatnich minut… Ciekawe… - Spojrzał w moją stronę. – Od kiedy tu pani
jest?
- Jakieś pół godziny… - Mruknęłam nie
wierząc, że to się dzieje. I dlaczego nic nie zauważyłam? Czy to się dzieje
przeze mnie? Czy to może nic nadzwyczajnego? Albo naprawdę mnie słyszy?
- W takim razie jak tak pani działa na
tego śpiocha, to mogłaby pani tu jeszcze trochę posiedzieć, to może w ogóle się
obudzi. – Zaśmiał się. – A tymczasem muszę iść do pozostałych moich śpioszków.
Żegnam.
- Do widzenia… - Odprowadziłam go
wzrokiem i ponownie zwróciłam się do bruneta. – Liam, co ty wyprawiasz?
Słyszysz mnie? Ty cholero, jak się do jutra nie obudzisz, to już tu więcej nie
przyjdę! – zagroziłam pamiętając, że Liam był zawsze podatny na szantaż. Mój kochany mięczak… pojawiła się myśl w
mojej głowie, ale szybko ją odgoniłam. Żaden
mój i żaden kochany, nie zapominaj co
ci zrobił, o naiwna… Mój wzrok przykuł zegarek wiszący na ścianie. –
Cholera, muszę już lecieć. Jutro od rano mam próbę. Podobno z dziewczyną Zayna,
może być ciekawie. – Wstałam z krzesła i podniosłam z podłogi torbę. Pochyliłam
się na twarzą Liama. – Walcz, Liam. Obudź się, proszę. Zrób to dla mnie. –
Pocałowałam go w czoło, wdychając jego zapach i czym prędzej wyszłam z pokoju,
bo inaczej jeszcze jedna chwila i znowu polałyby się łzy.
- Emma? – usłyszałam za sobą głos
czekając na windę. Dokładnie tak samo jak poprzednio, tylko teraz był to głos
kobiecy, doskonale mi znany.
- Wybacz, Karen, ale bardzo się
spieszę. – Powiedziałam w stronę kobiety, lekko się obracając. Jego matka to
już nie na dzisiaj, proszę, wystarczy mi już wrażeń… Jakimś cudem dokładnie w
tym momencie przyjechała winda. Może jednak Bóg się ode mnie tak całkowicie nie
odwrócił?
- Wiesz, że on wtedy jechał na
lotnisko? – dotarło do mnie pytanie matki Liama. – Chciał lecieć do ciebie,
żeby cię odzyskać… - Więcej do mnie nie dotarło, gdyż drzwi windy już się
zamknęły. Oparłam się ciężko o ścianę. Chciał
jechać do ciebie, żeby cię odzyskać… On wtedy jechał na lotnisko…
Trening z Little Mix był całkiem
przyjemny, naprawdę dobrze się z nimi pracowało. Widziałam w spojrzeniu tej
blondynki, Perrie, że Zayn dużo musiał jej o mnie opowiedzieć. Mimo to te kilka
godzin upłynęło bardzo sympatycznie, a zazwyczaj na pierwszych jest rzeź.
- Halo? – odebrałam telefon, pakując
swoje ciuchy po treningu do torby.
- Emma, tu Els. Harry przed chwilą do
mnie dzwonił. Musisz szybko przyjechać do kliniki. Ja i Lou już jedziemy.
- Coś się stało? – zaniepokoiłam się.
- Harry powiedział, że Liam się... obudził. –
powiedziała zszokowanym głosem Eleanor. Obudził się? Nie mogłam w to uwierzyć.
Czyli ten rytm serca rzeczywiście był dobrym znakiem! Po części bardzo mnie to
cieszyło, ale z drugiej strony przerażało. Co teraz będzie, jak się obudzi? Co
się stanie z… nami?
- Zaraz tam będę.- Rozłączyłam się, zabrałam swoje rzeczy
i wyszłam przed budynek. Na szczęście nie musiałam długo czekać na taksówkę,
która zabrałaby mnie do kliniki.
Po drodze myślałam o wielu rzeczach, i wiele odczuwałam.
Zastanawiałam się, czy wybudzenie się Liama na pewno ma coś ze mną wspólnego,
czy to tylko przypadek, jakiś dziwny zbieg okoliczności. Czułam niepokój –
skoro się obudził, to będę musiała spojrzeć mu w oczy, porozmawiać z nim. Bałam
się tego, nie wiedziałam, czy byłam na to gotowa. Pewnie, wczoraj mogłam sobie
do niego gadać, ale to jednak nie jest to samo co rozmowa z w pełni przytomną osobą.
Nawet kilka razy chciałam zawrócić, zrezygnować z tego spotkania, ale w
ostatniej chwili się rozmyślałam. Jakaś część mnie PRAGNĘŁA być obok niego,
dotknąć go, zobaczyć jego brązowe, kochające oczy, jego uśmiech. Jego.
- 12.60 – taksówkarz oświadczył mi cenę przejazdu. Cóż,
droższą taksówką jeszcze nigdy nie jechałam, ale nie miałam ani czasu, ani
zamiaru się sprzeczać. Podałam mężczyźnie wyliczoną sumę i wyszłam z auta,
które szybko odjechało.
Czym prędzej udałam się do głównego wejścia. Minęłam hol,
recepcję i wsiadłam do windy, która poprowadziła mnie na oddział Liama. Od
samego wyjścia z windy mogłam usłyszeć karcący głos Louisa.
- Wiedziałem, że w końcu wywiniesz nam taki numer.
Myślisz, że nie mamy co robić tylko być ofiarami twoich żałosnych żartów?
- Co jest? – weszłam do pokoju i na kilka sekund uwaga
zgromadzonych osób była skierowana na mnie. Na początku Harry, Niall i Zayn
byli zdziwieni moim widokiem, ale dosłownie po kilku sekundach ich zdziwienie
zastąpiło… radość? Cieszą się, że mnie widzą? Karen przywitała mnie ciepłym
uśmiechem, co trochę mnie uspokoiło.
- Harry to sobie wymyślił. Payne się wcale nie obudził. A
Lou jest na niego mocno wkurwiony. – Streścił Niall. Słucham..? Nie obudził
się..? Nie wiem, dlaczego, ale poczułam ulgę. OK., jestem straszna, chociaż to
w sumie żadna nowość zważając na ostatnie dwa lata mojego życia.
- Niall! Słownictwo! – skarciła blondyna pani Payne.
- Przepraszam, Karen.
- Wcale sobie tego nie wymyśliłem. – Wysyczał najmłodszy z
zespołu z przymrużonymi oczami i złożonymi rękoma na klatce piersiowej. Jak już
„zabił” Louisa i Nialla wzrokiem, skierował go na mnie, ale na szczęście nie w
celu „zabicia”– Jak czytałem mu cotygodniowe kawały, w pewnym momencie się
zaśmiał. Spojrzałem na niego i miał otwarte oczy. Uśmiechnął się do mnie,
puścił oczko, i znowu zamknął oczy. Od tej pory ich nie otworzył.
- Takie coś często przydarza się rodzinom i przyjaciołom
poszkodowanych. – Odezwał się, znajomy mi już, lekarz. – Wydaje im się, że
poszkodowany się budzi.
- Nic. Mi. Się. Nie. Wydawało. – Warknął Styles.
Jeszcze raz spojrzałam na Harry’ego. Nigdy w życiu nie
widziałam go tak pewnego swoich słów. Znając Liama, mógł taki numer wykręcić.
Jeśli na czymś bardzo by mu zależało…
- Nie chcę być niegrzeczna, ale możecie mnie na chwilę
zostawić sam na sam z tym śpiochem? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
- Coś się stało? – zapytała El.
- Nie, dlaczego? Po prostu muszę z nim w pewnym sensie
porozmawiać, jeżeli takie coś można nazwać w ogóle rozmową… Mam pewien pomysł.
- Nie ma sprawy, my i tak musimy wracać do studia, Els do
pracy… - Lou, niech Bóg ci to wynagrodzi. Może i nawet w dzieciach.
- Ja też już pójdę, z tobą mój syn jest raczej bezpieczny.
– Karen puściła mi oczko. – Wpadnę po obiedzie.
Lou zabrał ze sobą resztę bandy i takim to o to sposobem
zostałam sama z tym nieszczęściem.
- Cześć, Liam. – Usiadłam na brzegu jego łóżka. – Wierzę Harry’emu
jak chyba nigdy w życiu. Cały świat ma cię za najpoważniejszego z waszej
piątki, a ty takie numery odwalasz i narażasz biednego Styles’a na złość
pozostałych. Oj, nieładnie… Domyślam się, po co ta cała szopka. Ale nie masz co
sobie robić nadziei. – Wstałam i podeszłam do okna. Padał deszcz, wiatr
przechylał na różne strony drzewa. Ludzie szybko przebiegali z parasolami nad
głowami, teczkami i innymi rzeczami, które mogłyby posłużyć jako ochraniacze
przed letnim deszczem. Jakby się mieli rozpuścić.– Nie powiem tego, na co
czekasz. Nie wybaczam ci. Nigdy ci
tego nie wybaczę, nigdy. Zawsze będę mieć o to do ciebie pretensje, mimo że nie
będę ci o tym mówić. Przez ostatnie dwa lata robiłam wszystko, żeby zapomnieć o
tobie i o tym destrukcyjnym uczuciu do ciebie, a teraz to wszystko wróciło i
chyba sama się w tym gubię… Jak jest w jednej piosence, pragnęłam cię od
pierwszego wejrzenia, pokochałam od drugiego. Będę cię już pewnie zawsze kochać
w jakiś pokręcony sposób i nie ma co tego ukrywać. Nie wiem, co będzie jak już
się obudzisz. Ale na pewno nigdy już nic nie będzie takie samo. Ja nie będę
taka sama. Nasz związek, jeśli w ogóle będzie, też nie będzie taki sam. Nie
wiem, czy kiedykolwiek zdołam ci tak zaufać, jak kiedyś. Nie wiem. Dlatego
skończmy tę szopkę, wyjdź z tej cholernej kliniki, wróć do zespołu… - Pierwszy raz
od pewnego czasu zabrakło mi słów. Deszcz działa czasami tak hipnotyzująco…
Stałam nadal przy oknie wpatrując się w leśny krajobraz.
- Kocham cię, Emma. – Na dźwięk tych słów, wypowiadanych
przez tę osobę, po całym ciele przeszły mnie dreszcze. Dawna „ja” aż się
wyrywała, aby podbiec do łóżka i się do niego przytulić. Ale miałby mieć tak
łatwo? Nieee… Odwróciłam się tyłem do okna, ale nie zrobiłam ani jednego kroku
w stronę łóżka. Liam nadal leżał w tej samej pozycji, tylko głowę miał obróconą
w moją stronę. Jego oczy były szeroko otwarte, przeszywały mnie na wskroś.
Badał wzrokiem każdy centymetr mojej nowej „ja”. – Cześć. Pięknie wyglądasz.–
Szepnął z lekkim uśmiechem. Było wyraźnie słychać, że jego głos od dawna nie
był używany. Ale nie powiem, ta chrypka dodawała mu „tego czegoś”.
- Cześć.
- Nie będę się pytał, co u ciebie, bo wczoraj zrobiłaś mi
niezły wykład. – Uśmiech zrobił się jeszcze szerszy. Boooożeeee, jak ja za tym
tęskniłam. Ale zaraz, zaraz… „Wczoraj zrobiłaś mi niezły wykład”?!
- To ty to wszystko słyszałeś? – zdziwiłam się. Przecież
takie rzeczy dzieją się tylko w filmach!
- Słyszałem wszystko prawie odkąd przenieśli mnie tu ze
szpitala, czyli zapewne jakieś trzy tygodnie po wypadku. Będę musiał dziękować
chłopakom, mamie, El i moim kochanym siostrzyczkom chyba na kolanach za to, że
tu byli i mówili do mnie, czytali mi gazety. Inaczej umarłbym tu, ale z nudów.
- To dlaczego, do jasnej cholery, nie mogłeś obudzić się
„oficjalnie” trochę wcześniej? – zaczęłam się denerwować.
- Rzeczywiście się twarda zrobiłaś… - Zaśmiał się. - Myślisz, że nie próbowałem?
To było strasznie dziwne… Widziałem was wszystkich normalnie, ale wiedziałem,
że oczy mam zamknięte. Próbowałem ruszać powiekami, palcami, wykonać
najmniejszy ruch. Nic. Ale widziałem was. Wczoraj jak weszłaś do pokoju nie
wierzyłem, że to ty. Potem się odezwałaś i jakby coś we mnie pękło. Głosu się
nie da podrobić. I jak potem lekarz zauważył, serce mi przyspieszyło. – Znowu się
zaśmiał. – Zawsze tak na mnie działałaś. – Zrobił pauzę. – Chodź, usiądź. –
Poklepał wolne miejsce na łóżku, mimo ograniczających jego możliwości ruchowe różne
kabelki, linki i kroplówki. Cóż, tyle dla niego mogłam zrobić.
- Dlaczego zrobiłeś dzisiaj z Harry’ego debila? –
Podniosłam brwi z uśmiechem.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz… - Ach, ten jego uśmiech…
Poczułam, jak tym razem mi, serce
przyspiesza.- Poza tym miałem w tym ukryte cele. Które z resztą odgadłaś. Za
dobrze mnie znasz.
- Bo się w ogóle nie zmieniłeś.
- Ty też, tylko to sobie wmawiasz.
- Może i masz rację. Ale nie mam zamiaru być tą samą
grzeczną dziewczynką, która myśli o wszystkich innych z wyjątkiem siebie. Dobrze
się czuję po tych zmianach.
- Nie chcesz być już grzeczną dziewczynką..? – powtórzył
moje słowa. – Hmmm… Może być ciekawie. To której nocy chcesz mi to udowodnić?
- Payne! – ukłułam go palcem w żebra.
- Ała! Za co to?
- Dobrze wiesz za co. Niby taki grzeczny, a tylko o jednym
umie myśleć…
- Ten typ tak ma. – Wystawił mi język niczym małe dziecko.
– A poza tym stęskniłem się za tobą… - Ściszył głos i położył mi swoją dłoń na
mojej. Odruchowo się uwolniłam od tego dotyku i odwróciłam wzrok w stronę okna.
- Liam, ja… Nie jestem pewna, czy to ma sens….
- Sens? Według ciebie miłość nie ma sensu? – Na dźwięk
tego słowa spojrzałam mu w oczy. Chociaż
ciężko było mi powstrzymać śmiech, tak strasznie to „miłość nie ma sensu”
brzmiało. Kiedy moje życie zamieniło się w „Zbuntowanego Anioła”?
- Po prostu się boję.
- Czego?
- Że znowu…
- Cię zdradzę? Przeklinam ten dzień, w którym to się
stało. – Wywrócił oczami. - Nie musisz mi tego wybaczać, bo sam sobie tego
nigdy nie wybaczę. Twój wyjazd, brak kontaktu przez całe 2 lata, to była
największa kara jaka mnie kiedykolwiek spotkała. – Wplótł swoje palce w moje,
ale tym razem na tyle mocno, żebym nie mogła się z tego uścisku uwolnić. - Nie
jestem w stanie powiedzieć ci wielu rzeczy, ale jest jedna, która aż mi się
pcha na język. Kocham cię najmocniej na świecie i nie mogę sobie wyobrazić kolejnego
dnia bez ciebie. Jestem w stanie zrobić dla ciebie wszystko. Jesteś moim
osobistym powietrzem, bez ciebie nie mogę i nie chcę żyć. Chcę mieć ciebie przy
sobie do końca życia.
- I obiecujesz, że… - chciałam dokończyć, ale brunecik mi
przerwał.
- Obiecuję.
- Że zniszczysz swoją kolekcję „Przyjaciół” i oddasz Lokiego
do schroniska? – zaśmiałam się, a za to Liam’emu uśmiech z twarzy zszedł jakby
za dotknięciem magicznej różdżki. Po chwili jednak znowu się uśmiechnął.
- Już się prawie nabrałem! Ale przecież sama uwielbiam
„Przyjaciół”, a do psiaka to nie jestem pewny, czy on bardziej uwielbia ciebie,
czy ty jego.
- Ale dałeś się nabrać! – Szkoda, że nie miałam wtedy przy
sobie aparatu, bo zdjęcie jego miny zrobiłoby w Internecie furorę.
- Wystraszyłaś mnie… To co mam ci obiecać?
- Że nigdy mnie nie zdradzisz. Że nie będziesz narzekał na
waciki od demakijażu walające się przy lustrze w łazience. Że nie będziesz mnie
budził w weekendy przed 12, chyba że cię o to wyraźnie poproszę. Że będziesz
mnie głaskać po plecach, jak będziemy oglądać filmy albo mecze. Że będziesz
zabierał mnie ze sobą do studia, żebym mogła usłyszeć wasze nowe kawałki przed
resztą świata.
- Obiecuję. – wyszeptał i lekko podparł się na łokciach,
dzięki czemu jego twarz znalazła się bliżej mojej. – Ale ty też musisz mi coś
obiecać. Jak teraz będę wracać do domu, to ty wrócisz razem ze mną. I w
przeciągu najbliższych trzech lat zostaniemy małżeństwem. Ale nie martw się, to
nie są oświadczyny. I będziemy mieć śliczne, zdolne dzieci, Mayę i Arthura, tak
jak planowaliśmy.
- Trochę się zapędziłeś, szczególnie, że sporo jeszcze
musimy obgadać, ale na powrót z tobą do domu chyba mogę się zgodzić… Ale wybacz, śpisz na kanapie. – Uśmiechnęłam
się zerkając na jego coraz bardziej zbliżające się usta. Boże, naprawdę to
wszystko się działo tak szybko, czy tylko mi się wydawało? Czy naprawdę kilka
minut temu nie byłam w ogóle pewna, że się z nim zwiążę, a teraz prawie
obiecuję mu małżeństwo? Jezu...
- Okej, ale i tak oboje doskonale wiemy, że masz za dobre
serce i wpuścisz mnie do łóżka już pierwsej nocy… – Mruknął, zamykając oczy.
Również zamknęłam i czekałam aż w końcu mnie pocałuje, aż w końcu poczuję jego
usta, język, wszystko to, za czym tak tęskniłam.
- Żebyś się nie zdziwił…
Nagle ktoś głośno kaszlnął. Szybko się od siebie
odsunęliśmy, jak dwoje nastolatków, którzy są przyłapani w „akcji” przez ojca
dziewczyny.
- Witamy z powrotem, panie Payne! – lekarz z uśmiechem od
ucha do ucha podszedł do maszyn i zaczął przeglądać różne wydruki. - To nam
chyba już nie będzie potrzebne. – Wyłączył kilka z nich. – Niedługo przyślę
pielęgniarkę, żeby odłączyła kroplówkę. I za chwilkę wychodzę, żebyście mogli
kontynuować. – Zaśmiał się zezując to na mnie, to na Liama.
- Właściwie to ja już wychodzę… - Mruknęłam zakładając
torbę na ramię.
- Ems, zostań jeszcze… - Szepnął Liam.
- Niech pani zostanie, chłopak się dopiero obudził, chce
trochę pogadać, pobyć z kimś bliskim.
- Właśnie, pan doktor ma całkowitą rację. – Wyszczerzył
się brązowooki. Chwilę się zastanowiłam. Nie byłam pewna, co teraz się dzieje i
do czego to prowadzi. Naprawdę jestem na to gotowa? A jeśli tak, to czy to
wyjdzie mi na dobre?
- Okej, pięć minut. – Poddałam się kładąc torbę na
podłodze i siadając na brzegu łóżka.
- To ja już lecę. Bawcie się dobrze. – Doktorek do nas
mrugnął i opuścił salę.
- To na czym skończyliśmy..? – zapytał Liam z diabelskim
uśmiechem.
- Idź. Już. Spać. – Wydałam „rozkaz”
swojemu świeżo upieczonemu chłopakowi. Tak, znowu jesteśmy razem. Najbardziej z
tego to się cieszy chyba Calder, chociaż Loki jak mnie zobaczył pierwszy raz to
też nie ukrywał radości. Jak do tego doszło? Sama chciałabym to wiedzieć… Na
pewno ogromny wpływ miał na to tydzień spędzony na badaniach w klinice, już po
przebudzeniu, gdzie praktycznie rozmawialiśmy przez całą dobę, nadrabiając
ostatnie dwa lata – z przerwami na moje treningi. Jeszcze miesiąc temu nie
sądziłam, że to może być możliwe, że JA mogę się przy NIM znowu tak wspaniale
czuć. Od tego czasu minęły już dwa miesiące. A ja mam wrażenie, że bardziej
szczęśliwa już być nie mogę, bo to byłoby po prostu nieprzyzwoite.
Liam położył się w końcu do łóżka tuląc
się do mnie.
- A gdybym się nie położył, to co byś mi zrobiła? –
zapytał z tym swoim idealnym, powalającym wszystkie dziewczyny na kolana
uśmiechem.
- Ja? – uśmiechnęłam się. – Ja nic. Ale za to Paul, gdybyś
jutro rano zasypiał na planie teledysku, to ON by cię zabił. I dobrze o tym
wiesz.
- Tak, z Higginsem nie ma żartów. Szczególnie jeśli chodzi
o wielki powrót One Direction. – Powiedział z udawaną powagą i zastygł na kilka
sekund w bezruchu. Nagle zaatakował mnie łaskocząc w najwrażliwszych na
gilgoczący dotyk miejscach ciała. Zaczęłam się wywijać, śmiejąc się. Nasza
„walka” skończyła się już (na szczęście) po około 5 minutach. Położyłam swoją
głowę na jego nagim torsie, jedną ręką obejmując go w pasie. Liam delikatnie
kreślił palcami najróżniejsze wzory na moich plecach, wiedząc jak bardzo to
lubię.
W takich chwilach człowiek chciałby, żeby czas przestał
istnieć. Wydawało mi się, że nigdy nie byłam szczęśliwsza, przynajmniej sześć
razy dziennie miałam ochotę krzyczeć na cały głos to, jak bardzo jestem
zakochana i szczęśliwa. Znowu się zmieniłam. Nie jestem tą samą ciepłą kluchą,
ale też nie wredną suką. Chyba nareszcie jestem… sobą. Tak w stu procentach.
Poczułam, jak łzy szczęście wypełniają
moje oczy i zaczynają moczyć skórę Liama.
- Ciii… Jestem tutaj. – Szepnął mi do ucha, głaszcząc
włosy.
Tutaj. Przy mnie. Chwilę potrwa, zanim oswoję się z tą
myślą, że jest przy mnie i będzie do końca życia. Lecz tak się stanie. Za
chwilę przytuleni, powoli zapadniemy ponownie w sen. A jutro rano obudzimy się
obok siebie. I pojutrze. To jego twarz będę widziała każdego ranka, kiedy
otworzę oczy. I jego głos usłyszę po przebudzeniu. Wiedziałam, że nigdy nie
przestanę się tym cieszyć.